Ot, taka przypadłość... Niestety, państwo polskie w dużej mierze jest fikcyjne. Najczęściej dlatego, że jest za słabe, aby uznać prawdę lub podjąć realne działania. Tak jest np. z nieszczęsną norką amerykańską. Prawo i Sprawiedliwość postanowiło udawać, że zwierzę z nazwy amerykańskie jest rodzime i polskie. Okazało się, że nadal nie jesteśmy w stanie wpisać go na listę gatunków inwazyjnych. Od lat uznajemy, że lepiej jest w tym wypadku udawać niż być w zgodzie z faktami. I co ciekawe, wcale nie przeszkadza to zwolennikom futer w jednoczesnym chichraniu się z tego, że urzędnicy Unii Europejskiej uznają ślimaka za rybę, a marchewkę za owoc. Oczywiście jednak trzeba sobie własną obłudę zracjonalizować. Dzięki ośrodkowi toruńskiemu i grupce futrzarzy okazuje się, że nie jest to wcale taki problem.
Wystarczyło nastraszyć mityczną konkurencją z zagranicy, która czyha na nasz rynek z mściwym wyrazem twarzy wskazującym na to, że będą mordować zwierzęta okrutniej niż Polacy. Na ten grunt dodać interpretację Biblii o tym, że Jezus, gdyby zszedł na ziemię, to mordowałby norki na futra. Na koniec postraszyć, że akurat hodowla zwierząt na futra uruchomi spiralę zakazów. Ludzie łyknęli. Udało się. Tylko w głowie pozostaje myśl George'a Orwella, który ostrzegał, że zawsze za nieszczerość oraz tchórzostwo trzeba płacić. A także, że nie można po latach robienia propagandy pstryknąć palcem i powrócić do intelektualnej przyzwoitości. Wielu w tym sporze straciło cnotę. A ta ma to do siebie, że nie da się jej odzyskać.