740 dni trwała rozłąka sędziego Igora Tulei z warszawskim sądem okręgowym. Wrócił jednak, przywrócony decyzją nieuznawanego przez siebie sądu, podtrzymującego albo zmieniającego, nie ma to żadnego znaczenia, decyzję innego nieuznawanego przez siebie sądu. I tak się to kręci.
Teraz zapewne o sędzim usłyszymy nie tylko w kontekście zapowiadanej przez niego dalszej walki o wolność i demokrację, ale też, znając życie, przy okazji jakiegoś budzącego kontrowersje wyroku. Jakoś tak się bowiem dzieje, że sprawy budzące społeczne zainteresowanie, z udziałem polityków i ludzi ze świecznika, zaskakująco często przypadają kilku znanym nam już aż za dobrze sędziom, choć niby dzieje się to w wyniku losowania.
Tak, jak w Krakowie, gdzie bohater walki o praworządność, sędzia Waldemar Żurek ma teraz obiektywnie i bezstronnie orzekać w procesie, w którym oskarżonym za obrazę dobrego imienia został autor najgłośniejszego ostatnio polskiego podręcznika, prof. Wojciech Roszkowski. Cóż, sprawiedliwości raczej tu Roszkowski nie znajdzie, szuka więc na razie bezstronności za pomocą jednego z wynalazków ostatnich miesięcy – „testu bezstronności sędziego”.
Jak widać, można szarpać się z sędziowską kastą również z użyciem przez nią samą podsumowanych narzędzi, tyle, że nie o to teoretycznie powinno w tym wszystkim chodzić. Polski wymiar sprawiedliwości to dziwne skrzyżowanie „Procesu” Kafki z kilkoma innymi, równie w tym kontekście banalnymi i oczywistymi tytułami literatury, które adepci prawa najwyraźniej traktują jako instruktaż, a nie ostrzeżenie.
Po kilku latach reformy znaleźliśmy się w bardzo dziwnym miejscu, w którym właściwie nikt nie ma już nic do powiedzenia, a jedyną bronią i cenioną wartością jest bezczelność, poparta znajomościami i dobrymi kontaktami z kolegami za granicą. Możemy wzajemnie, również w ramach obozu Zjednoczonej Prawicy i z uwzględnieniem znamienitej roli prezydenta i pani Romaszewskiej, szukać tu winnych tej sytuacji. Jest ich zapewne kilku, a każdy ma coś na sumieniu, jednak kluczowe jest to, że po siedmiu latach wymiar sprawiedliwości funkcjonuje wciąż na tyle fatalnie, że każdy, choćby tylko częściowo sprawiedliwy wyrok w sprawie z udziałem polityka, celebryty lub zwykłego bandziora staje się sensacją z cyklu „człowiek pogryzł psa”.
A przy tym jest to też największa i najskuteczniejsza broń dla Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego i wszystkich sił, którym zbyt duża samodzielność Polski jest nie na rękę. Być może to właśnie kosztować będzie PiS trzecią kadencję, jeśli jednak do niej dojdzie, sprawę trzeba jednak jakoś rozwiązać, bez oglądania się na ambicyjki polityków i fobie doradców.
W przeciwnym razie rządzącym, nawet wywodzącym się z prawicy, zostanie już nie rządzenie, a co najwyżej zarządzanie – i to według pisanych w obcych gabinetach scenariuszy.