Czemu potrącony go gonił? Bo znany aktor i autorytet moralny, pierwszy, lecz nie ostatni z rodu aktorów i autorytetów moralnych, zwyczajnie uciekał z miejsca zdarzenia – pomyśleli Państwo zapewne? Otóż nie, on się tylko przemieszczał. Poza tym, skoro facet go gonił, to znaczy, że nic poważnego mu się nie stało. Brakuje już tylko wypowiedzianego mocnym głosem „Rozejść się” jako puenty. Gdy usłyszałem ze swojego telefonu zbliżoną do powyższej opowieść, byłem przekonany, że słucham adwokata.
Okazało się jednak, że to nie obrońca, lecz prokurator. Wcześniej już uznano, że doszło do kolizji, a nie wypadku, z miejsca kolizji zaś można się oddalić i nikt nie będzie za to ścigał. Z zarzutów zostanie więc pewnie jazda po alkoholu, a tę, jak wiemy, w polskich sądach znosi dorobek artystyczny, którego Jerzemu S. nikt odmówić nie może. Słowem – nic mu nie zrobią i nawet nie potrzebuje do tego prawnika, prokuratura bowiem swoją pracę rozumie doskonale i wie, że w przypadku ludzi takich jak pan Jerzy jest ona tożsama z zadaniami, które wobec osób niebędących gwiazdami scen i ekranów wykonać musi, za spore często pieniądze, adwokat. Oby tylko nie okazało się, że niczym w paru innych głośnych sprawach z głośnymi nazwiskami, za chwilę jedynym oskarżonym i skazanym będzie pechowy motocyklista. Nie dość bowiem, że zastraszał aktora (skutecznie, skoro ten tak się przeraził, że aż uciekł), to jeszcze naraził go na straty wizerunkowe. Coś czuję, że tu prokuratura nie byłaby już tak łaskawa. W mającej się świetnie III RP najlepiej bowiem być aktorem i dobrze grać swą wyuczoną rolę. Również wtedy, gdy po pijaku usiądzie się za kierownicą.