Konferencja prasowa Donalda Trumpa po helsińskim spotkaniu z Władimirem Putinem narobiła sporo zamieszania, także w odniesieniu do idei Międymorza. Zarówno zwolennicy tego projektu, jak i jego gorący przeciwnicy odnieśli wrażenie, że prezydent Stanów Zjednoczonych wykonał dziką woltę. Podważyła ona rzekomo jego poprzednie wypowiedzi surowo potępiające Rosję i wyrażające wsparcie dla Ukrainy, sojuszniczej Polski i właśnie Międzymorza jako godnego wszechstronnego wspierania ze strony USA.
Cóż, należy pamiętać, że Trump na arenie kontaktów osobistych z liderami innych mocarstw lubi „śmieszyć, tumanić, przestraszać” – już to rugając ostro panią kanclerz za niedostateczne finansowanie NATO i budowę Nord Streamu 2, już to obdarzając nic niekosztującymi komplementami zbrodniczych przywódców Korei Płn. czy Rosji – ale poza takimi czy innymi deklaracjami robi też coś realnie. W parę dni po dość mętnych wypowiedziach prezydenta w Helsinkach Stany Zjednoczone ogłosiły przyznanie Ukrainie pomocy w sferze militarnej w wysokości 300 mln dol. – czy to ma świadczyć o rzekomych ustępstwach wobec Kremla, jakie Trump obiecał Putinowi? A czy piękne słowa o Polsce i Międzymorzu wygłoszone przez prezydenta Stanów Zjednoczonych w Warszawie w 2017 r. równie mocno grzałyby nam serca, gdyby nie poszły za nimi realne czyny – rozmieszczenie wojsk amerykańskich w Polsce, sprzedaż naszemu krajowi patriotów, wzmocnienie pozycji Polski w NATO?
Ale nie chodzi mi bynajmniej o pocieszanie się i przypominanie tych faktów ku pokrzepieniu serc, lecz coś wręcz przeciwnego: tak, najściślejszy sojusz z USA jest w obecnym układzie geopolitycznym jedyną opcją dającą nam gwarancję względnego bezpieczeństwa w obliczu rozpasanego neoimperializmu Rosji, ale powinniśmy sobie znacznie wyraźniej uświadomić, że wsparcie ze strony naszego największego sojusznika jest tym większe, im więcej robimy na tym polu sami! Rola Polski w NATO rośnie nie dlatego, że Trump nas nagle polubił, ale dlatego, że polubił nas za wypełnianie naszych zobowiązań wobec Paktu, z czym u większości innych sojuszników kiepsko. Trump wsparł z całą mocą Międzymorze nie dlatego, że jest to bajecznie piękny projekt, ani nie dlatego, że idea ta jest w istocie pomysłem dyplomacji amerykańskiej, jak twierdzi propaganda Rosji, ale dlatego, że w obliczu jawnej degrengolady UE i otwarcie już przez nią demonstrowanej antyamerykańskości Międzymorze jawi się jako solidny projekt co najmniej gospodarczy (jakim kiedyś była EWG, poprzedniczka zideologizowanej EU), w dodatku z założenia antyrosyjski i – proamerykański.
Wszak jedno z nielicznych jasnych zdań wypowiedzianych przez Trumpa podczas owej sławetnej konferencji prasowej w Helsinkach dotyczyło amerykańsko-rosyjskiej konkurencji w dziedzinie zaopatrzenia Europy w gaz. A gdzież to indziej w Europie może Wuj Sam zagospodarować swoje nadwyżki gazowe, jak nie w Polsce, a poprzez powstające instalacje infrastruktury komunikacyjnej Międzymorza także w kilkunastu krajach na wschodzie i południu EU? Tak się składa, że kraje te pragną się uniezależnić ostatecznie od energetycznego dyktatu Moskwy, no i nie mają antyamerykańskiego bzika, charakterystycznego dla bezpiecznego dzięki Ameryce zachodu Europy.
W dziedzinie energetyki na przykład chodzi o stworzenie systemu rurociągów, od gazoportu w Świnoujściu poprzez budowanie kolektorów do państw Grupy Wyszehradzkiej oraz Bułgarii i Rumunii nad Morzem Czarnym aż do Słowacji i Chorwacji na południu. To jest oczywiście projekt na całe lata, ale ważne jest to, że już jest realizowany! Opinia publiczna nie uświadamia sobie tego z tej prostej przyczyny, że nie są to wiadomości z pierwszych stron gazet czy główne newsy w TV – ot, tu zbudowano jakiś kawałek rury, który coś tam z czymś połączył – a że jest to jeden z kluczowych, choć na oko mały fragment niezbędny do stworzenia tej ogólnej struktury – to już bez pomocy kompetentnych komentatorów umyka uwadze widzów.
Warto więc uruchomić swoisty prometejski kalejdoskop, co pozwoli nam spojrzeć na całość problematyki Międzymorza przez pryzmat tych małych zdarzeń, niezauważalnych dla przeciętnego odbiorcy informacji. Kalejdoskop – bo układ tych kolorowych szkiełek zmienia się za każdym potrząśnięciem, choć liczba szkiełek się nie zmienia. I tak samo jest z Międzymorzem – nie zmienia się liczba krajów zaangażowanych w budowę tej struktury, ale stale zmienia się coś w układzie ich wzajemnych stosunków, i to zawsze na korzyść!
A właściwie – może się zmieni – i również na korzyść – także skład członków Międzymorza? Mówił o takiej możliwości marszałek Sejmu Marek Kuchciński na historycznym pierwszym forum regionów Trójmorza, które odbyło się na początku lipca w Jasionce k. Rzeszowa, ogłaszając chęć powołania zgromadzenia parlamentarnego Trójmorza, w którego skład mogłyby wejść nie tylko kraje członkowskie Unii Europejskiej:
„Mamy ambitny plan, żeby zaprosić do współpracy Trójmorza państwa, które są poza Unią Europejską, w pierwszej kolejności Ukrainę i Mołdawię, ale jest to kwestia otwarta”.
Jest to wielce istotne novum wynikające z ustaleń odbytego niedawno spotkania państw formatu bukareszteńskiego, czyli wschodniej flanki w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego – Grupy Wyszehradzkiej plus Rumunia, Bułgaria i kraje bałtyckie oraz lipcowego szczytu NATO, na którym sekretarz generalny Sojuszu Jens Stolterberg potwierdził chęć przyznania w nim członkostwa Ukrainie i Gruzji – najodleglejszemu potencjalnemu członkowi także Międzymorza. I znowu – ma to ścisły związek z realnymi działaniami pretendujących do takiego członkostwa krajów.
Ukraina, która z dystansem odnosiła się do idei Międzymorza, upatrując w niej narzędzia budowania polskiej dominacji na wschodzie, kiedy się zorientowała, że rozpoczynane właśnie w ramach Intermarium wielkie projekty cywilizacyjne ominą ją i pozostawią na uboczu, zdaje się gwałtownie zmieniać front. Już zgłosiła przebudowę kluczowych dróg żelaznych na europejski rozstaw torów, a pod koniec czerwca zapowiedziła równie ważny projekt rozpoczęcia w przyszłym roku budowy autostrady łączącej polsko‑ukraińskie przejście w Korczowej ze Lwowem. Przypomnijmy, że Korczowa kończy najdłuższą w naszym kraju autostradę A4, która biegnie z Jędrzychowic na granicy z Niemcami, stanowiąc część III Paneuropejskiego Korytarza Transportowego. Oznacza to ni mniej, ni więcej tylko intensywne włączenie się Ukrainy w tworzenie Via Carpathia, i to na wielką skalę, bo minister transportu Ukrainy Wołodymyr Omelian ogłosił także podjęcie budowy drogi szybkiego ruchu, która połączy Lwów z Odessą z odgałęzieniem do Kijowa. Polski minister infrastruktury Andrzej Adamczyk skomentował to ciepło: „Mamy nadzieję, że pozwoli to skomunikować Odessę z portami Trójmiasta”. Zamiast więc wróżyć z fusów, o czym naprawdę rozmawiali Trump z Putinem, róbmy swoje. Biały Dom to docenia. Jak potwierdziła Sandra Oudkirk z Biura ds. Zasobów Energii Departamentu Stanu, Trójmorze ma zostać wpisane na listę amerykańskich projektów priorytetowych: „To oznacza, że Trójmorze jest potrzebne, bo będzie dodatkowo stanowiło most łączący wiele miejsc w Europie na linii północ–południe. Zdając sobie sprawę z ograniczonych możliwości finansowych, wspieramy te projekty, które łączą Europę, nie dzielą”.
Nikt za nas Międzymorza nie zbuduje, ale jak widać nawet początkowo niechętne mu kraje pośpiesznie włączają się w tę inicjatywę, widząc realne korzyści, co umacnia znaczenie zarówno całego przedsięwzięcia, jak i jej lidera – Polski – w oczach naszego największego sojusznika.