Pięknoduchy nazywają obszar Mierzei Wiślanej „bezcennym skrawkiem Polski”, tak jakby istniały obszary naszego terytorium, którego moglibyśmy się pozbyć za pieniądze. Dalej jest jeszcze śmieszniej, bo aktywiści twierdzą, że przekop grozi „upadkiem turystyki, zanikiem lokalnego rybołówstwa i w rezultacie pogorszeniem rozwoju regionu”. Nie wiem, jakim dyletantem trzeba być, aby głosić takie tezy. Bo gdyby inwestowanie w infrastrukturę niszczyło turystykę, to nie istniałaby ona w miastach jako takich, a szczególnie w Gdańsku i Gdyni, gdzie są o wiele większe porty niż w Elblągu. Efekt będzie dokładnie odwrotny. Dzięki przekopowi ruch turystyczny się zwiększy, chociażby dlatego, że swobodnie będą mogli tu wpływać żeglarze z całej Europy bez łaski jakiegoś humorzastego Rosjanina. Aktywiści wiedzieliby to, gdyby przeczytali analizy na stronach Urzędu Morskiego. Paradny jest również argument o niszczeniu rybołówstwa na zalewie. Tak jakby ono w ogóle istniało na szerszą skalę. Skoro jednak tak troszczą się o rybołówstwo, to może trzeba zacząć więcej łowić i iść w tym kierunku? Zaraz, zaraz, czy nie ma tutaj przypadkiem sprzeczności? Mam rozumieć, że przekop zabije ryby, które mogliby zabić rybacy? Zaiste, straszna różnica dla ekosystemu. No ale przecież nie o argumenty tu chodzi, lecz o to, aby wzniecać emocje. No i o to, żeby Rosjanie mieli kontrolę nad Zalewem przy okazji.
Matematycy kontra poeci
Dyskusja o Mierzei Wiślanej jest dzisiaj jedną z najbardziej absurdalnych, jakie przyjdzie toczyć rządowi. W debacie tej jedna strona używa argumentów ekonomicznych, a druga własnej fantazji. Weźmy na przykład apel, jaki wystosowali ekolodzy do premiera Mateusza Morawieckiego. Przeczytamy tam serie informacji opartych dokładnie na niczym.