I tak w Warszawie mieliśmy do czynienia nie z wypływem szamba do Wisły, ale z „kontrolowanym zrzutem zanieczyszczeń bytowych poddanych ozonowaniu”. Od trzech tygodni zastanawiam się, na czym polega różnica między „kontrolowanym”, a „niekontrolowanym” zrzutem ścieków. Nie rozstrzygnąłem jeszcze tego dylematu, a już pojawił się kolejny.
Mianowicie Greenpeace przypłynął na statku o nazwie „Tęczowy Wojownik”, aby przeprowadzać pokojowy protest. Polegał on na tym, że po prostu aktywiści zablokowali statek z węglem. W jaki sposób zrobiliby „niepokojową” blokadę, też nie wiem. W każdym razie nie zdążyłem rozstrzygnąć i tego dylematu, a już pojawił się kolejny mistrz PR-u. Oto bowiem okazało się, że spalarnia osadów w oczyszczalni „Czajka” nie działa i od kilku miesięcy trzeba wywozić zanieczyszczenia w różne miejsca w Polsce, by tam wyrzucać je do żwirowni i różnych dziur w ziemi. Robiono to, trzymając się standardów, w jakich oddawano kamienice w czasach Hanny Gronkiewicz-Waltz. Nikt o niczym nie wiedział, cichutko wydawano miliony. W końcu się wydało. I co nam zakomunikowano? „Mieszamy ten osad ze specjalnymi dodatkami i deponujemy w zagłębieniu terenu” – czytam wypowiedź biznesmena na portalu Wirtualna Polska. Drodzy Państwo, jak następnym razem zobaczycie, jadąc samochodem, że ktoś przed Wami wyrzuca papier przez okno, to pomyślcie, zanim nazwiecie go chamem i brudasem, bo może to tylko „dyspozytor”, który właśnie deponował własne odpady. Czy na kogoś takiego można się złościć?