Zapowiadany na 4 czerwca wielki marsz Platformy Obywatelskiej to „być albo nie być” nie tylko dla tej partii, lecz również, a może nawet przede wszystkim, dla jej potencjalnych koalicjantów z Trzeciej Drogi. Przesądziło o tym stanowisko Szymona Hołowni, który zadeklarował brak udziału, co zostało powszechnie odebrane jako postawienie się w kontrze do imprezy Tuska. Nie zmieniły tego nawet późniejsze łagodzące nastroje zapewnienia, że sympatycy Polski 2050 będą szli wspólnie ze zwolennikami Platformy, a ich lider ma tego dnia po prostu inne zobowiązania.
Z punktu widzenia Szymona Hołowni brak udziału w marszu jest wyborem racjonalnym. Stając u boku Donalda Tuska, potwierdziłby jego rolę przywódczą po opozycyjnej stronie polskiej polityki, ustawiłby się już teraz w roli wasala, słabszego koalicjanta.
W pewnym stopniu to samo odnieść można również do pozostałych liderów opozycji, jednak ich sytuacja jest trochę inna. Zarówno bowiem Lewica (pomimo nieustannych zmian nazwy), jak i Polskie Stronnictwo Ludowe mają stałe miejsce w polskiej polityce. Polska 2050 jest tworem wciąż nowym i, w odróżnieniu od pozostałych partii, niesamodzielnym w sensie politycznej idei i docelowego elektoratu. Od początku bowiem, tak jak wcześniej Nowoczesna, a jeszcze wcześniej Ruch Palikota, ugrupowanie Hołowni traktowane jest jako oferta zastępcza dla wyborców rozczarowanych Platformą Obywatelską.
Sondażowe wykresy poparcia obu ugrupowań potwierdzają tę zależność. Gdy Platforma za czasów fatalnego przywództwa Borysa Budki i równie złej kampanii wyborczej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej traciła, Szymon Hołownia zyskiwał poparcie. Gdy do krajowej gry powrócił Donald Tusk, ponowny napływ elektoratu do PO był właściwie równy jego odpływowi z Polski 2050. Ponieważ jednak nie doszło do politycznego zjednoczenia obu środowisk, młodsze z nich musi wykazać, że jest komukolwiek potrzebne, że ma swoje własne, jedyne i niepowtarzalne miejsce na mapie polskiej sceny politycznej.
Start w wyborach prezydenckich dał samodzielność liderowi, jednak dopiero wybory parlamentarne stwarzają taką okazję całemu jego ugrupowaniu. Już startując wspólnie z PSL, Polska 2050 w dużym stopniu osłabia i swój potencjalny mandat, i przekaz (rzekoma nowa jakość w polityce nie idzie w parze ze starymi wyjadaczami), wciąż jednak zachowuje dużą samodzielność. Ludowcy mają struktury, a Hołownia ma trochę większe poparcie społeczne, co sprawia, że siły ugrupowań się równoważą i, przynajmniej oficjalnie, jest to współpraca dwóch równych sobie partnerów. W wielkiej koalicji, zdominowanej przez PO, Hołowni groziłby los Nowoczesnej bis, który jednak, jak widać, przynajmniej do wyborów go nie zadowala.
Wielokrotnie zwracałem w swoich tekstach uwagę na problem, jaki Hołownia ma z sympatykami Platformy. Ci od dawna uważają go za „piątą kolumnę PiS”, osobę, której celem jest blokowanie sukcesów opozycji, oczywiście rozumianej jako Platforma Obywatelska. Historię tego zjawiska omawiałem wiele razy, więc skupię się na tym, co dzieje się tu i teraz. Sposób myślenia tej grupy znakomicie oddała Eliza Michalik, pod koniec kwietnia publikując na portalu Tomasza Lisa tekst pt. „Czy Hołownia to niezwykle szkodliwy dla Polski agent PiS?”.
Jak się Państwo domyślają, odpowiedź była twierdząca. Pominę więc całe rozumowanie dawnej dziennikarki „Gazety Polskiej” (tak, tak…), by zacytować puentę jej tekstu: „Jeśli Hołownia notorycznie wywołujący bratobójcze walki z PO, krytykujący Tuska 10 razy bardziej niż dyktatora Kaczyńskiego, zaczyna żalić się na swoich krytyków, oskarżając ich… o wywoływanie bratobójczych walk, to to jest kopiowanie wprost taktyki PiS, który oskarża przeciwników dokładnie o to, co sam robi lub zamierza zrobić. Na zasadzie »najciemniej pod latarnią«. Tyle że, jeśli o mnie chodzi, latarnia, pod którą stoi Hołownia, zapaliła się już dawno, oświetlając niezwykle szkodliwego dla Polski agenta PiS”.
Założę się, że ten sam sposób myślenia nieobcy jest również przynajmniej części polityków Platformy. Tak jak środowisko Lisa i Giertycha piętnuje regularnie niewystarczająco oddanych sprawie dziennikarzy, nazywając ich „czwartą pseudowładzą” (wrogiem numer jeden stał się dla nich ostatnio Marcin Meller), tak samo, choć nie wprost, zaczyna być traktowana przynajmniej część opozycji poza Platformą, a najczęściej atakowanym politykiem staje się właśnie Hołownia. Jego zwolennicy, jeśli publicznie zadeklarują, że 4 czerwca nie będzie ich na warszawskim marszu, będą krytykowani równie mocno.
Można jednak założyć, że duża część zwolenników Szymona Hołowni, zwłaszcza ta nieśledząca na bieżąco internetowych pyskówek, na marsz się wybierze. I tu czai się kolejny problem dla tego polityka, tym razem dotyczący również pozostałych liderów. Jeśli bowiem impreza okaże się frekwencyjnym sukcesem (a szanse na to, zważywszy na determinację i zaangażowanie lokalnych struktur PO, są duże), może okazać się, że ci, którzy poszli z Tuskiem 4 czerwca, „poczują siłę i czas” i postanowią już z nim zostać, zwłaszcza gdy w chwili tej zbiorowej emocji nie zobaczą obok siebie polityków, z którymi wiązali dotąd pewne nadzieje.
Można więc uznać, że zwołując to pospolite ruszenie, bardziej doświadczony były premier ograł kolegów i wpędził w pułapkę. Tyle że zwycięstwo Tuska może okazać się pyrrusowe, ponieważ – i to kolejny istotny wątek przedwyborczej opowieści – w efekcie komuś z partnerów może zabraknąć głosów do przekroczenia progu wyborczego, a wtedy wszyscy obudzą się ponownie w roku 2015 i z większością parlamentarną dla PiS przy odległym przecież od 50 proc. poparciu wyborców.
Nie brakuje tymczasem głosów, że choć oficjalnie ludowcy cieszą się dziś z 14–15 proc. w sondażach, to w ich szeregach żywa jest obawa przed nieprzekroczeniem finalnie 8-proc. progu dla koalicji. Tego samego, który osiem lat temu wyłączył z gry dowodzoną przez Leszka Millera lewicę.
Na sukcesie marszu stracić może przede wszystkim Hołownia, ale i pozycja ludowców, choć z innych powodów, nie jest w pełni bezpieczna.
Od zawiązania sojuszu z Polską 2050 obserwujemy bowiem coś, co nazwać można liberalizacją PSL. Stronnictwo, które w swoim czasie poparło 500+, do jego waloryzacji podchodzi w sposób mocno liberalny, a do tego, jak zwracają uwagę komentatorzy, uderzający w ich własny elektorat, albowiem uzależnienie świadczenia od pracy odbiłoby się na wielu wielodzietnych rodzinach wiejskich, w których matki nie pracują.
Ale zaszkodzić może też zwyczajny brak pewności siebie, za jaki uznać można zapowiedź milionowej kaucji, jaką partia zabezpieczać się ma przed zmianą barw partyjnych wybranych z jej list posłów. Na ciekawy aspekt tego ostatniego zjawiska zwrócił uwagę w rozmowie z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem red. Marcin Wikło w telewizyjnej Jedynce: gdyby nie zmiana barw partyjnych w trakcie kadencji, Polska 2050, a więc partner PSL, nie miałaby w ogóle reprezentacji parlamentarnej!
Najbliższe dwa tygodnie mogą okazać się kluczowe dla co najmniej dwóch z czterech ugrupowań opozycyjnych. Trzecia Droga może otrzymać karę za brak jedności, nie biorąc udziału w imprezie Platformy. Dołączając do niej, rezygnuje natomiast z podmiotowości i przedwcześnie uznaje przywództwo Donalda Tuska, które zweryfikować realnie powinny dopiero jesienne wybory. Czy połączenie dwóch partii finalnie nie okaże się przekleństwem, jeśli spełni się czarny sen o zejściu poniżej 8 proc. poparcia? Czerwiec może być kluczowy dla dalszych losów kampanii wyborczej.