W dużej mierze się udało i dziś wszystko wskazuje na to, że to właśnie partia spod zielonej koniczynki jest największym przegranym. Oczywiście w sejmikach wszystko może się jeszcze zdarzyć i koalicje, przez zdrady polityczne, mogą być dowolne. O ile jednak PiS poszerzył swój stan posiadania na wsiach, o tyle zupełnie nie dał sobie rady w miastach.
W dużych aglomeracjach prawica zrobiła naprawdę dużo, aby przekonać tzw. centrum. Przedstawiono propozycje merytoryczne, łagodzono wizerunek, a nawet rezygnowano z części postulatów tradycyjnych dla prawicy. Wydawało się, że zastosowano wszystkie chwyty, a efekt był podobny do tego sprzed czterech lat. To pokazuje jedną zasadniczą rzecz: tzw. centrum nie ma jasnych przekonań, ale raczej przyłącza się do tych, których diagnoza i hejt są skuteczniejsze oraz bardziej racjonalne. Tym razem w miastach bębenek zdołał podbić Grzegorz Schetyna, który był radykalny i atakował PiS, praktycznie go dehumanizując. Wygląda na to, że centrum przyłączyło się do hasła dotyczącego eksterminacji PiS-owskiej szarańczy i bycia jedynie „anty”. To poważny problem, którego na pewno nie rozwiąże lanie ciepłej wody w kranie i rozmydlanie politycznych celów.
Wychodzi na to, że centrum nie głosuje za, ale przeciwko. Tak było w 2007 r., gdy PiS przegrał mimo świetnych wskaźników gospodarczych, i tak może być w 2019 r., jeśli PiS przestanie mobilizować swoich wyborców i pokazywać, o co idzie gra.