Kilka lat temu media rozkręciły wielką aferę. Jak krzyczały nagłówki i emocjonowali się reporterzy oraz goście w telewizyjnych studiach, Kościół jednoznacznie zaangażował się w kampanię wyborczą po stronie Prawa i Sprawiedliwości.
O co poszło? Jeden z biskupów, przemawiając w którąś z przedwyborczych niedziel do wiernych, wezwał ich, by swoje zaufanie w wyborach okazać ludziom mądrym i uczciwym. Reszta była już tylko grą skojarzeń uczestników naszej polityczno-medialnej gry. Rosyjskie wpływy w Polsce były faktem, miały się nieźle za rządów PO, ale i wcześniej, w sposób niejako naturalny, dawne powiązania przecież nie zniknęły w polityce, mediach, biznesie. Tymczasem powołanie komisji, mającej to badać, z miejsca okrzyknięto „lex Tusk”, a całość działań nazwano atakiem na opozycję. Nie trzeba było nawet uderzyć w stół, wystarczyło podpisać na nim ustawę.