GaPol: TRUMP wypowiada wojnę cenzurze » CZYTAJ TERAZ »

Kochane dzieciaki

Jest rzeczą oczywistą, że nikt nie odpowiada za czyny i poglądy swoich rodziców. Co innego jednak odpowiedzialność, a co innego próba zrozumienia ludzkich uwarunkowań i motywacji.

Jest rzeczą oczywistą, że nikt nie odpowiada za czyny i poglądy swoich rodziców. Co innego jednak odpowiedzialność, a co innego próba zrozumienia ludzkich uwarunkowań i motywacji.

Człowiek jest przecież w znacznej mierze tym, „czym skorupka nasiąkła za młodu". Niezwykle ważną rolę w procesie kształtowania osobowości i wartości w każdej epoce odgrywała zawsze rodzina – to prawda oczywista nie tylko dla politologa czy historyka. Jeśli ktoś wątpi, to proponuję wybranie się do księgarni.

Ręczę, że ciężko będzie znaleźć poważną biografię, która pomijałaby sprawę wychowania i wzorców przyszłego książkowego bohatera. Wiele prac aż nadto wkracza w obszar relacji interpersonalnych z rodzicami, szukając ich rozmaitych skutków, zaglądając w najbardziej mroczne zakamarki ludzkiej duszy.


„Kod kulturowy" rodziców

Kwestia uwarunkowań rodzinnych i środowiskowych ma istotne znaczenie dla analizy warstwy przywódczej Polski Ludowej i elit III RP. Warto bowiem pamiętać, że komuniści wprowadzający nowe porządki w latach 40. i 50. eksterminowali lub wypychali (z kraju lub na margines życia publicznego) przedstawicieli tradycyjnych polskich elit.

Zastępowali ich ludzie z nizin, zawdzięczający wszystko systemowi. Była i grupa osób słabo związanych z polskością, niekiedy wręcz wrogo patrzących na kulturę lokalnych aborygenów postrzeganą głównie jako zagrożenie z powodu ich katolicyzmu lub antysemityzmu. Krawcy zostawali dyrektorami, szewcy szefami departamentów, katedry uniwersyteckie obejmowali ludzie bez świadectwa maturalnego.

Dzieci tamtych „elit" – już zdecydowanie lepiej wykształcone i mające bez porównania lepsze możliwości startu niż ludzie spoza ich środowiska – zrobiły błyskotliwe kariery w PRL-u i mają się dobrze w III RP. Dość często zachowały one „kod kulturowy" rodziców, w tym różnorako motywowaną niechęć do wartości wyznawanych przez przeciętnych Polaków. Widać to doskonale w ich sposobie uczestnictwa w polityce, świecie mediów, a czasem i w pracach naukowych.

Nadto dzieci, jak to dzieci, mają zwykle skłonność do usprawiedliwiania lub przemilczania nie zawsze etycznych czynów rodziców. To wyraźnie widać nie tylko w debacie publicznej, ale także w świecie historyków. Przykładów można podać wiele.


Kontrowersyjne panegiryki

Przez ostatnie lata zetknąłem się z wypadkami nacisków na kolegów naukowców w związku z wynikami ich badań. Domagano się od nich, czasem sięgając po groźby, by usunęli ze swoich tekstów informacje kompromitujące luminarzy nauki z czasów PRL-u. Interweniujący na ogół byli uczniami lub sympatykami opisywanych, ale czasem ich dziećmi. Był i atak prewencyjny wprost zakazujący podawania niewygodnych informacji „o tacie".

Ze względu na reguły funkcjonowania naukowego cechu i ryzyko błyskawicznego zakończenia kariery ewentualnych „niepokornych", interwencje te często bywały skuteczne. Czyli społeczeństwo nie dowiedziało się czegoś, czego w normalnych warunkach mogłoby się dowiedzieć…

Przykładem dość osobliwej sytuacji jest powstała przed kilkoma laty biografia Jerzego Borejszy. Ta jedna z mniej ciekawych postaci komunistycznego reżimu lat 40. (odpowiedzialny za politykę wydawniczą i środowiska twórców) została w książce przedstawiona jako ciekawy intelektualista i niemal liberał. W powstawaniu pracy, choć formalnie nie było tu żadnych powiązań, na różne sposoby pomagał syn owego stalinowskiego działacza, historyk (nomen omen – wieloletni kierownik Zakładu Systemów Totalitarnych i Dziejów II Wojny Światowej PAN) prof. Jerzy Witold Borejsza.

Czy autor biografii, młody człowiek na samym początku kariery, mógł się oprzeć sile wyobrażeń rodziny i wymowie relacji syna bohatera – wpływowego naukowca? W każdym razie jego panegiryk o stalinowskim zamordyście doczekał się ostrej krytyki naukowej, okraszonej niedwuznaczną uwagą o klientelizmie.


Optyka Bermana

Choć pozornie wydaje się to nie do wiary, to sprawa powiązań rodzinnych może mieć wpływ nawet na kluczowe interpretacje historii Polski. Otóż kilka lat temu jeden ze znanych profesorów historii – w czasach PRL-u specjalista od marksizmu, po zmianie ustroju „przekwalifikował się" na rozliczanie polskiego antysemityzmu – napisał dość osobliwy artykuł. Rzecz dotyczyła innych kwestii, ale przy okazji przedstawiała nową interpretację dziejów Polski.

Wynikało z niej, że czasy stalinowskie były w Polsce epoką tolerancji i postępu, czego oznaką była m.in. możliwość szerokiego awansu na najwyższe stanowiska przedstawicieli narodowych mniejszości. W takim ujęciu czasami grozy stała się dopiero Polska po śmierci Stalina, kiedy zaczął się „polski nacjonalizm" i ze stanowisk zaczęto usuwać niektórych Żydów (cóż, że akurat wtedy głównie stalinowskich aparatczyków i funkcjonariuszy bezpieki).

Tak skrajna interpretacja dziejów nie obroni się łatwo w świecie nauki, w którym znana jest skala stalinowskich represji i zbrodni, procesy pokazowe, mordowanie polskich elit za pomocą strzału w tył głowy. Także w powszechnym odczuciu obywateli dojście do władzy Władysława Gomułki oznaczało poluzowanie gorsetu komunizmu, koniec masowych represji i amnestię dla dziesiątków tysięcy ludzi, którzy wyszli z więzień po stalinowskiej nocy.

Jak więc mógł powstać tak kuriozalny obraz historii Polski? Warto wspomnieć, że profesor, o którym mowa, jest zięciem Jakuba Bermana, w latach 50. jednego z filarów systemu represji i zbrodni, którego w epoce Gomułki odsunięto od władzy i przywilejów. Trudno oprzeć się wrażeniu, że taki opis historii Polski w małym stopniu odzwierciedla stan wiedzy naukowej, a bardziej wydaje się sumą rodzinno-środowiskowych doświadczeń.

Trzeba niestety zauważyć, że taki sposób interpretacji historii poszedł już w świat i znalazł naśladowców. O większości nie warto wspominać, choć jest i wypadek znaczący. Z głębokim ubolewaniem takie same tezy przeczytałem ostatnio w książce „Żydokomuna" znanego intelektualisty prof. Pawła Śpiewaka.


Zrozumieć rzeczywistość

Oczywiście to nie jest tak, że dzieci mają takie same poglądy jak rodzice, bo historia zna wiele „jabłek, które padały daleko od jabłoni". Warto wspomnieć chociażby postać zasłużonego działacza opozycji Antoniego Zambrowskiego, wywodzącego się z rodziny komunistycznych działaczy. Z drugiej strony nie można zapominać o tych, którzy wyrośli z dobrych obywatelskich rodzin, a skończyli wyjątkowo marnie, jak choćby Wojciech Jaruzelski. Ale to wypadki bliższe definicji wyjątku, a nie jakaś powszechna reguła.

Nie chodzi więc o to, by kogokolwiek „mierzyć za pomocą rodziców", bo jedynym dopuszczalnym sposobem publicznej debaty są merytoryczne argumenty. Nie oznacza to wcale, że sprawa środowiska, z którego wywodzą się osoby ze świecznika, nie powinna być badana. To jedna z naukowych metod lepszego rozumienia współczesności, szeroko posługująca się metodami badawczymi z zakresu socjologii i psychologii.

To element normalnych badań społecznych na temat elit. Wyniki nawet pobieżnych obserwacji wskazują, że w dziedzinie nauk humanistycznych (a więc nie tylko historii czy politologii) sprawa środowiskowego „kodu kulturowego" i powiązań rodzinnych jest niekiedy dość istotna dla kształtu prezentowanych poglądów politycznych, a nawet tez naukowych. Bardzo wątpię, by w innych obszarach polskiego życia publicznego rzecz wyglądała inaczej.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Piotr Gontarczyk