Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Lisiewicz o Kaczyńskim: jeden priorytet - niepodległość. A przebierańcom „kury szczać prowadzać”

Jarosław Kaczyński w rządzie, nadzorujący jako wicepremier bezpieczeństwo Polski, to mocna demonstracja, że nasz obóz ma tylko jeden priorytet: niepodległość. Tę, której nie było tu przez pół wieku, a potem przez ćwierć wieku była głównie na papierze. A kto tego nie rozumie, kogo porywają emocje dotyczące spraw drugorzędnych, komu imponują internetowi przebierańcy, kto chce rozbijać nasz obóz w imię własnych małych krzywd, kto pretensjonalnie demonstruje swą „niezależność”, czyli ignorancję i niedojrzałość, temu „kury szczać prowadzać, a nie politykę robić” – pisze w najnowszym numerze „Gazety Polskiej” zastępca redaktora naczelnego Piotr Lisiewicz.

Okładka Gazety Polskiej
Okładka Gazety Polskiej

Wy tej Polski nie utrzymacie. Ta burza, która nadciąga, jest zbyt wielka. Obecna Polska zdolna jest do życia tylko w jakimś wyjątkowym, złotym okresie dziejów… Ja przegrałem swoje życie. Nie udało mi się powołać do życia dużego związku federacyjnego, z którym świat musiałby się liczyć

– powiedział Józef Piłsudski w dramatycznej rozmowie z płk Januszem Głuchowskim z 1925 r.
 


Jarosław Kaczyński nienawistnie kocha zwierzęta

Wyjątkowość postawy Lecha i Jarosława Kaczyńskich polegała od początku lat 90. na tym, że nigdy nie rezygnowali z dosłownie kilku celów, które uznawali za najważniejsze, a jednocześnie niesłychanie trudne w realizacji: dekomunizacji i lustracji, odbudowy historycznej tożsamości Polski, budowy Międzymorza oraz jego zbliżenia z Ameryką.

I to była zamknięta lista tematów, w których w III RP warto było być radykałem. Było jasne, że kto mnoży radykalizmy ponad potrzebę, szkodzi realizacji tych trzech celów. Nie da się być radykałem w każdej sprawie, bo te radykalizmy wzajemnie się znoszą. A ich rozmnożenie sprzyja uniemożliwianiu poprzez emocje wokół spraw niepierwszorzędnych, realizacji tych trzech najważniejszych.

Niepodległość Polski to anomalia na tle ostatnich 250 lat polskiej historii. Jeszcze bardziej unikalną sytuacją jest ta, w której niepodległość utrwala się, umacnia z roku na rok, poprzez budowę własnej siły, ale i zawieranie sprzyjających jej sojuszów. 
Budowanie tej niepodległości oznacza przeciwstawianie się potężnym siłom, które na pozbywaniu się przez Polskę statusu państwa postkolonialnego potężnie tracą. „Bycie Piłsudskim” w czasach hejtu oznacza bycie pod ciągłym ostrzałem propagandowym przeciwnika, pod każdym pretekstem, jaki się pojawi. Jak w piosence Jana Pietrzaka o „Szkopach i kacapach” o tym że dziś „nie tylko czołgami, bombami, rakietą, dziś Polskę szturmują banki i markety. Ich media tu szczują, mieszają i kłamią, atak propagandy jak bombowy nalot”.

W tym kontekście żartuje się, że najgorsze ze strony Jarosława Kaczyńskiego jest, gdy „nienawistnie milczy”. Gdyby dowolny inny polityk forsował „piątkę dla zwierząt” w mediach nie byłoby żadnego larum, o sprawie pisano by głównie w rubrykach przyrodniczych oraz michałkowych, a o samym jej przegłosowaniu informowano by w gazetach na mało eksponowanych stronach. Co innego, gdy rzecz dotyczy Kaczyńskiego. Trawestując tamto powiedzenie można stwierdzić, że tak jak Kaczyński wcześniej nienawistnie milczał, tak teraz z punktu widzenia tzw. prawicowej „szurii” (od „szurnięty”) nienawistnie kocha zwierzęta.

Pląsy przebierańców z ostatnich miesięcy

Od chocholich tańców w ostatnich miesiącach boli głowa. Tym jednak różnią się od tego z „Wesela”, że one nie są demonstracją kondycji narodu, a wyłącznie tych, którzy w nich pląsają. Mamy pląsy przedsiębiorców-przebierańców, rolników-przebierańców, nonkonformistów-przebierańców. Dumnie prężą się opętańcy od szczepionek, 5g, 447, walki z Ameryką, niewiary w pandemię. Mamy tego zoologu wyraźną nadprodukcję po stronie prawej, tak jak wcześniej mieliśmy po stronie KOD-u.

Rzecz jasna opętańcy ci nie dostrzegają, że są lustrzanym odbiciem celebrytek, ubeckich emerytów oraz różnych złodziei, którzy wcześniej na manifestacjach KOD-u robili a to za pokrzywdzonych nauczycieli, a to za lekarzy i pielęgniarki, a to za ekologów, a to studentów. Krzyczy cała ta „szuria” na swoich wiecach i wideoblogach, jaka jest nonkonformistyczna i odważna, jak dowali lizusom Kaczyńskiego, rzecz jasna płatnym, bo przecież każdy widzi, że PiS zdradził bo… i tu psychiatryk wymienia  swoją aktualną, będącą na topie obsesję, o której nikt za pół roku pamiętać nie będzie. I znajduje poklask u niektórych „poważnych publicystów”, popiskujących na YouTube niczym nastolatki z TikToka, że Jarosław Kaczyński zwariował. I napawających się liczbą odsłon swoich tyrad.

61 proc. mieszkańców wsi za „piątką dla zwierząt”

Kto zna język, jakim posługiwał się Piłsudski od razu wyczuje, że słowa Kaczyńskiego o koalicjantach „Nie będzie ogon merdał psem” brzmiały jak wyjęte z ust Marszałka. Wobec owej nadprodukcji prawicowej szurii, kryzys w koalicji Zjednoczonej Prawicy odegrał w pewnym sensie rolę zbawienną. (…)

Gdy jedno z ugrupowań koalicyjnych zanadto zapatrzyło się w internet, uznając pokrzykiwania różnych youtuberów za oddziałujące na elektorat PiS i samo zaczęło demonstrować podobne poglądy kosztem jedności, szybko zostało sprowadzone na ziemię. W sondażach wyszło, że niezmiennie ma 1 procent. „Poważni publicyści” oraz „gwiazdy YouTube i twittera” okazały się mieć zerowy wpływ na elektorat. To, że ten czy inny zadufany bubek zaczął wykrzykiwać głupoty, że „piątka dla zwierząt” to marksizm oraz walka z chrześcijaństwem, nie przekonało w żadnym stopniu zwolenników PiS. 

Według badania sondażowni United Surveys, aż 71,4 procent pytanych opowiedziało się za przyjęciem ustaw o ochronie zwierząt, która została przegłosowana w Sejmie. Przy czym 49,4 proc. odpowiedziało „zdecydowanie za”, a 22 proc „raczej za”. Co więcej, wbrew bredniom „futrzarzy” udających rolników, za „piątką dla zwierząt” okazało się być aż 61 proc. mieszkańców wsi.  Z kolei według sondażu Instytut Badań Pollster dla „SE” za „piątką dla zwierząt” było 57 proc, a przeciw 27 proc.

Nadprodukcja spisków

Elektorat Zjednoczonej Prawicy okazał się odporny na nadprodukcję spisków. Mechanizm przerabiania patriotów w „szurię” jest dość łatwy do zrozumienia. Otóż jednym z fundamentów naszych poglądów, jest przekonanie o „spisku” założycielskim III RP, dogadaniu się komunistów ze zdrajcami idei Solidarności. Czy, jak mówi Andrzej Gwiazda, w znacznej mierze konfidentów z ich oficerami prowadzącymi. Przekonanie o tym spisku było najbardziej zakazaną w III RP prawdą. A im kto odważniej ją głosił, tym okazywał się bardziej wartościową osobą.

Otóż narracja dla prawicowej „szurii” ma być teraz następująca: wierzycie w spiski? Super! No to mamy dla was kilka nowych: 5g, 447, Żydów i co tam jeszcze chcecie. Kto w nie będzie wierzył, kto będzie odważniej o nich mówił, jest bardziej fajny. Kto nie wierzy, ten zdrajca i koniunkturalista. Czyli skoro PiS nie wierzy, to jasne iż to zdrajcy, dlatego popierajcie Grzegorza Brauna i jego kolegę Leonida Swirydowa.

„Problemy z fortepianem” po 27 latach

Czy wiedzą Państwo, ilu premierów miał II RP w ciągu 20 lat swojego trwania? Otóż 28, licząc wszystkie zmiany rządów, bo oczywiście niektóre nazwiska się powtarzały. Kto dziś pamięta, że premierami byli Artur Śliwiński, Antoni Ponikowski czy Julian Nowak?

Józef Piłsudski w tym czasie częściej odmawiał przyjmowania najwyższych stanowisk, niż je pełnił. Obejmował je tylko wtedy, gdy widział w tym wyższe racje lub gdy nie widział lepszego wyjścia. Po czterech latach w roli Naczelnika Państwa (1918-1922), dwukrotnie był premierem i trzykrotnie ministrem obrony narodowej.

W zapomnianej już dziś, w końcu minęło 27 lat, książce „Czas na zmiany” z 1993 r., która była wywiadem rzeką z Jarosławem Kaczyńskim, znalazł się rozdział „Problemy z fortepianem”. Kaczyński mówił o tym, jak decyzje podejmowane przez polityków „solidarnościowych” rządów, sabotowane są przez urzędniczy aparat średniego szczebla. Że przez to z granej przez nich melodii, wychodzi kakofonia. Wydaje się, że lata 2015-2020 były czasem intensywnego strojenia tego instrumentu, tak że grana melodia wreszcie stała się dla Polaków jako tako zrozumiała. Zaś ambitne zamierzenia PiS powinno być takie, by do 2023 r. nastroić instrument perfekcyjnie, usunąć wszystkie przyczyny kakofonii, bo jeśli nie teraz, to kiedy?

W obecnej sytuacji najważniejsza jest prawidłowa konstrukcja nowego rządu. Zagończyków Jarosław Kaczyński wysłał dokładnie tam, gdzie warto się bić, bo to nie jest bezsensowna bijatyka, a walka o sprawy najważniejsze, o dokończenie reformy wymiaru sprawiedliwości, o zablokowanie wstępu „edukatorów” LGBT do szkół, o skończenie z monopolem ubekistanu w uniwersyteckich władzach. Tam, gdzie walka frontalna nie ma sensu, wysłał polityków mniej bojowych. Uznał, że w obecnej sytuacji dobrze, by sam nadzorował proces strojenia określonej części fortepianu: spraw bezpieczeństwa, czyli m.in. obrony narodowej i spraw wewnętrznych.

„Olśnienie ciągłością historii Polski”

Jak pisał Jan Lechoń, istotą siły Piłsudskiego był jego „kto wszedł w krąg jego czaru, doznawał jakby olśnienia ciągłością historii Polski, kto na niego spojrzał, myślał nie o nim tylko ale zarazem o Kościuszce, o nocy listopadowej, o czachowszczykach w powstańczych burkach”.

Jak opisywał Lechoń, „ludzie, najbardziej na takie magnetyzmy nieczuli, uprzedzeni do niego przez jego socjalistyczną przeszłość, przez kalumnie, którymi go obrzucano, nie potrafili w zetknięciu się z nim zachować tych uprzedzeń, tak z nim mówić jakby to był jeden z wielu znakomitych Polaków a nie jeden, wyjątkowy, do żadnego innego niepodobny”.

Ten opis pokazuje więc stosunek do Piłsudskiego dwóch kategorii ludzi: jego zwolenników i przeciwników. Odnoszę wrażenie, że z roku na rok dotyczy to co raz bardziej Jarosława Kaczyńskiego. Tuż po 10 kwietnia 2010 napisałem, że Kaczyński ma teraz prawo rządzić obozem niepodległościowym dożywotnio, a przynajmniej tak długo, jak będzie chciał. A kto tego nie rozumie, po prostu nic nie wie o polskości. Kto wcześniej nie rozumiał związku Jarosława Kaczyńskiego z „ciągłością polskiej historii”, po 2010 r. przechodził szybki kurs dokształcający, a wiersz Jarosława Marka Rymkiewicza „Do Jarosława Kaczyńskiego” był zapewne tego przekonania najbardziej wyrazistym przejawem.

Dziś oznacza to tyle, że zwolennicy obozu niepodległościowego, co wyraziście pokazało się w tej sytuacji, nie postrzegają Kaczyńskiego jako jednego z polityków, który ma realizować program wymyślony przez jakichś anglosaskich klasyków konserwatyzmu, a jak od niego odchodzi, to należy wszcząć bunt. Przekonanie „poważnych publicystów” jak również „gwiazd YouTube i twittera”, że ktokolwiek po naszej stronie tak myśli, świadczy ich totalnym oderwaniu od rzeczywistości.

Ani Piłsudski, ani Kaczyński nie postawili na „integralny konserwatyzm”

Otóż dla tychże zwolenników, Kaczyński jest przywódcą, który ma prawo formułować, co jest programem obozu niepodległościowego, nie tylko w kwestii traktowania zwierząt, ale w sprawach tysiąc razy ważniejszych. A pomysł, by zbuntować się przeciw Kaczyńskiemu z powodu tejże niepierwszorzędnej ustawy, jest z punktu widzenia zwolennika PiS oczywistym idiotyzmem, gdy na szali są sprawy najcięższej wagi. Mówiąc wprost, kto porzucałby Kaczyńskiego z powodu ustawy o zwierzętach, skoro dotąd zgadzał się z nim w sprawach fundamentalnych, musiałby by być kretynem.
Kto zna polską historię, wie znakomicie, że wyznawanie jakiegoś „integralnego konserwatyzmu”, jest na tej szerokości geograficznej czymś skrajnie szkodliwym. Między Rosją a Niemcami priorytetem jest niepodległość, a konserwatyzm czymś pomniejszym, ot, zdroworozsądkowym podejściem do świata. Piłsudski żadnym „integralnym konserwatystą” jak wszystkim wiadomo nie był, a gdyby nim był, z pewnością nie wydawałby „Robotnika”, ani tworzył PPS, gdy były one lepszymi narzędziami walki o niepodległość, niż mieszczańska, wygodnicka część endecji. Rzecz jasna wzorcowo konserwatywna. Podobnie PiS, gdyby był wzorcowo konserwatywny, nie wprowadziłby 500 plus. Chyba nie ma potrzeby, bym dalej kontynuował to oczywiste rozumowanie.

Przecież o tym wszystkim mówił Piłsudski, gdy wypowiadał słowa: „Dajcie mi spokój z doktrynami, nienawidzę tego słowa”, „Nigdy nie byłem systematyczny i żaden system mną nie kierował” czy „W każdym ugrupowaniu ludzkim, w którym kiedykolwiek byłem, byłem uważany za coś w rodzaju heretyka”.

To, że Jarosław Kaczyński jest w gruncie rzeczy traktowany jako coś więcej niż polityk przez przeciwników, pokazywały różne zabawne sejmowe incydenty. Oto gdy w Sejmie z powodu pandemii przerzedziły się szeregi obradujących, poseł Nitras i inni uznali to za okazję, by wykrzykiwać do Kaczyńskiego, czy wie on, gdzie zatrudnieni członkowie rodzin posłów PiS z ich roczników. Trudno o bardziej przekonywującą demonstrację, iż traktują Kaczyńskiego jak męża stanu, który pewnych rzeczy nie akceptuje. Podobnie gdy opozycja zaczęła oskarżać posłankę PiS o wykonanie obraźliwego gestu, Adrian Zandberg pobiegł na skargę do Kaczyńskiego.

„Ja jestem dywersant, a nie misjonarz”

Na koniec pewna historia, jaką opowiedziała mi Jadwiga Chmielowska, która w sytuacji, gdy władza wymusiła na Kornelu Morawieckim wyjazd z Polski (krótkotrwały) kierowała Solidarnością Walczącą. Jej Autonomiczny Wydział Wschodni, którym współkierowała Chmielowska, szmuglował do Związku Sowieckiego bibułę, która mogła wywołać ferment wśród podbitych narodów. Do muzułmańskich sowieckich republik przemycała przetłumaczony na rosyjski Koran. Niedawno podczas jednego ze spotkań, młody narodowiec zapytał ją, dlaczego zamiast Koranu nie szmuglowała tam Biblii. Chmielowska odpaliła: „Bo ja jestem dywersant, a nie misjonarz”. 

Piotr Lisiewicz

Cały tekst w tygodniku „Gazeta Polska” obecnie dostępnym w kioskach
 

 



Źródło: niezalezna.pl

#Jarosław Kaczyński #Piotr Lisiewicz #Gazeta Polska

Piotr Lisiewicz