Przed wyborami politycy i zwolennicy opozycji wysuwali tezę, że w przypadku wyborczej przegranej, rząd Prawa i Sprawiedliwości wyprowadzi wojsko na ulice. I nie była to wcale opinia skrajnych środowisk, ale polityków głównego nurtu, w tym Donalda Tuska. Teraz teorię o możliwym "zamachu stanu" w Polsce sufluje niemiecka prasa.
W wyborach do Sejmu, które odbyły się 15 października, Prawo i Sprawiedliwość zdobyło 194 mandaty, KO - 157, Trzecia Droga (Polska 2050 i PSL) - 65, Nowa Lewica - 26 (w sumie te trzy komitety uzyskały 248 mandatów), a Konfederacja - 18. Choć rządząca przez 8 ostatnich lat partia Jarosława Kaczyńskiego została zwycięzcą wyborów, to utworzenie przez nią większościowej koalicji wydaje się zadaniem bardzo trudnym. Z drugiej strony gotowość do przejęcia władzy anonsują od dnia wyborów ugrupowania opozycyjne - KO, PSL, Polska2050 i Lewica.
Jaki będzie dalszy bieg politycznych wydarzeń w kraju? Dowiemy się o nim najpewniej nie prędzej, niż 13 listopada, bowiem wtedy po raz pierwszy zbierze się nowy Sejm, a prezydent zdecyduje o tym, komu w pierwszym kroku przekaże misję tworzenia rządu.
Prezydent Andrzej Duda przekazał w ubiegłym tygodniu, że jest dwóch poważnych kandydatów na stanowisko premiera.
- Mamy dwie grupy polityczne, które twierdzą, że mają większość parlamentarną i mają kandydata na premiera: jedną grupą jest Zjednoczona Prawica, drugą grupą jest Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Lewica
- powiedział prezydent. Jak przekazał prezydent, kandydatem PiS, Zjednoczonej Prawicy na premiera jest Mateusz Morawiecki, a kandydatem KO, Trzeciej Drogi i Lewicy - Donald Tusk.
Opozycja naciska na prezydenta RP, by misję tworzenia rządu w pierwszym kroku powierzył liderowi KO, Donaldowi Tuskowi.
Niemiecki tygodnik "Die Zeit" sufluje w tym momencie narrację o "rosnących obawach przed cichym zamachem stanu", oczywiście w wykonania Prawa i Sprawiedliwości. Autor tekstu, Joerg Lau, twierdzi, że prezydent może powierzyć misję tworzenia rządu w pierwszym kroku liderowi zwycięskiego ugrupowania, Mateuszowi Morawieckiego i przywołuje teorie, że "Duda chce dać PiS jak najwięcej czasu do pozyskania posłów innych partii" lub "że chodzi o czas potrzebny do zatarcia kompromitujących śladów ośmiu lat rządów PiS".
„Trudno uwierzyć, że po takiej kampanii (wyborczej) partia rządząca odejdzie bez walki. Również dlatego, że musi się obawiać rozliczenia”
– ocenia Lau, twierdząc, że "za wyjątkiem Węgier, w żadnym innym kraju autorytarna transformacja sądownictwa i mediów nie posunęła się tak daleko".
Co ciekawe, Michał Szułdrzyński, dziennikarz "Rzeczpospolitej", na łamach "Die Zeit" mówi o "polskiej wersji szturmu na Kapitol".
O zamachu stanu, ale w formie wprost fizycznej, mówili przed wyborami niektórzy politycy i sympatycy opozycji, twierdząc, że w razie przegranej w wyborach rząd PiS wyprowadziłby wojsko na ulice. Takie fantasmagorie podgrzał fakt dymisji szefa Sztabu Generalnego i Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych na krótko przed wyborami. Opinia o "czołgach na ulicach" nie była jednak tylko przedmiotem zainteresowania jakichś radykalnych nisz.
– Wezwałem polskich oficerów i generałów do lojalności wobec konstytucji, ojczyzny i narodu, bo coraz więcej było niepokojących od kilku dni pogłosek, że ten chaos na szczytach wojskowego dowództwa bierze się też z tego, że generałowie obawiają się. Obawiają się tego, że PiS będzie chciał użyć wojska na wypadek przegranych wyborów
– powiedział Donald Tusk podczas spotkania z wyborcami w Ełku.
Piotr Pytel, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, także twierdził, że scenariusz siłowy leżał na stole. - To może być miękki wariant, ale może także być wprowadzenie stanu wyjątkowego - twierdził.