- Pani Olgo, czy napisałaby Pani recenzję najnowszej książki o Inflantach? – O Inflantach? – zapytałam, wyobrażając sobie gruby tom zebranych archiwalnych dokumentów, okraszony zdjęciami budowli z epoki i portretami postaci historycznych. Następnego dnia kurier przyniósł paczuszkę, w której dostałam publikację. Okazało się, że trzymałam w rękach kolorową, pięknie wydaną książkę dla dzieci, poświęconą tej dawnej krainie.
Czym są Inflanty? – akurat kilka dni wcześniej zapytał mnie kolega. Wyjaśniłam mu w dwóch zdaniach, że chodzi o dawną nazwę ziem I Rzeczypospolitej, które dziś są terenami Łotwy oraz Estonii i odesłałam go do… Wikipedii. Zwłaszcza, że zaczął wchodzić w szczegóły, dopytując mnie – „A czym Inflanty różnią się od Inflant Polskich?”. Niestety ponad czterdziestoletnia sowiecka okupacja niemal całkowicie wyparła pamięć zbiorową o wspólnej kilkusetletniej historii tych ziem i Rzeczypospolitej. Ale może właśnie takie wydanie jak „Inflancki konik, czyli podróż z panem Gustawem” pomoże to choć trochę naprawić?
Książkę zaadresowano do dzieci w wieku 8-12 lat. Jest to pierwsza książka z serii popularyzującej wiedzę na temat kulturowego dziedzictwa za granicą dla dzieci w wieku szkolnym, wydana przez Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą „Polonika”. Instytucją nadzorującą wydanie jest Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Materiał historyczny został zebrany przez wieloletniego badacza dawnych Inflant, dziennikarza Radosława Budzyńskiego, zaś autorem adaptacji jest Wojciech Widłak, znany rodzicom szczególnie z serii powieści dla dzieci „Pan Kuleczka”. Panowie proponują młodym czytelnikom fikcyjną podróż, w której przewodnikami stają się etnograf i historyk Gustaw oraz jego koń. „Zapraszam na przejażdżkę po moich rodzinnych stronach. Inflanty – to brzmi pięknie i trochę tajemniczo, prawda? Inflanty Polskie. To będzie także podróż w czasie…” – zachęca bohater. „On Was zaprasza na przejażdżkę! Koń by się uśmiał. A niby kto będzie go niósł na grzbiecie, no kto?” – komentuje wierzchowiec, który co chwilę przekomarza się z jeźdźcem.
„Inflanty – piękna kraina nad Morzem Bałtyckim. Mieszkali tu przedstawiciele wielu narodów: Łotysze, Estończycy, Niemcy, Polacy, Litwini, Żydzi, Rusini. Prawie 500 lat temu, za czasów króla Zygmunta Augusta, Inflanty przyłączono do Rzeczypospolitej. Kilkadziesiąt lat później, w wyniku wojen z Moskwą i Szwecją, do Polski należała już tylko mała część dawnych Inflant, którą zaczęto nazywać Inflantami Polskimi [dziś jest to wschodni region Łotwy – Łatgalia, położona na granicy z Litwą, Rosją oraz Białorusią – przyp.red]” – odpowiada poniekąd na pytanie mojego kolegi rysunkowy Gustaw, którego pierwowzorem jest postać historyczna - baron z inflanckiego rodu Manteufflów. Całe życie poświęcił on badaniu Inflant Polskich, ludności lokalnej, folklorowi, wydając liczne publikacje krajoznawcze. Gustaw Manteuffel jest także autorem pierwszego poważnego opracowania o Inflantach Polskich, opublikowanego po polsku w 1879 r. w Poznaniu.
Zagubieni – znalezieni. Polacy w Łatgalii
Rysunkowy, przezabawny duet – etnografa i konia - ukazuje w swoich opowieściach zabytki i postaci będące częścią wspólnej historii Polski i Łotwy. Oprócz Drycan (łot. Dricāni) – miejsca urodzenia Manteuffla – bohaterowie odwiedzają Zamek w Rzeżycy (łot. Rēzekne), Dwór w Krasławiu (łot. Krāslava), czy Dyneburg (łot. Daugavpils). Podaję łotewskie nazwy dla tych, kto zainspirowany książką, zechce natychmiast zaplanować podróż jej śladami. Gustaw, czyli „Gucio”, jak zwie go koń, spotyka na swojej drodze pisarza, podróżnika i poliglotę Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego, architekta i mecenasa Stanisława Kierbedzia, współzałożyciela Macierzy Polskiej Józefa Ignacego Kraszewskiego, hrabiankę, bohaterkę powstania listopadowego Emilię Plater, przyszłą pisarkę, poetkę i sekretarkę Józefa Piłsudskiego Kazimierę Iłłakowiczównę, a nawet pochodzącego z Dyneburga Marka Rothko (Markus Rotkowicz), który zapisał się w historii jako najdroższy malarz współczesności. Miłym akcentem książki są pojawiające się łotewskie słówka, nazwy i ich tłumaczenie. Nie zapomniano też o wpleceniu motywu czarów przyrody, szczególnie ważnego elementu w kulturze dawnych i współczesnych Łotyszy.
Dodatkowo na wyobraźnie działają piękne ilustracje Moniki Dłuskiej i Joanny Górawskiej, które świetnie uzupełniają się z częścią tekstową. Twórczynie zawarły w swoich rysunkach zagadkę, którą (nie będę ukrywała) sama chętnie rozwiązałam.
- Z opisanych w książce miejscowości dla mnie najbliższe są jednak Drycany. To właśnie nazwa tej małej miejscowości, położonej gdzieś daleko od Polski, od początku mojego zainteresowania postacią Gustawa Manteuffla miała posmak tajemnicy - mówi portalowi niezalezna.pl jeden ze współautorów publikacji Radosław Budzyńskiego.
- Zaś dla mnie to było odkrywanie ziemi nieznanej - przyznaje Wojciech Widłak. - Oczywiście słyszałem nazwę, ale że aż tylu wybitnych naukowców, twórców i postaci historyczny miało swoje korzenie właśnie w Inflantach Polskich, to była dla mnie nowość. Trochę się czułem, jakbym sobie rzeczywiście wędrował razem z panem Gustawem oraz z jego koniem po tym zapomnianym, niestety, świecie. I trochę go odkrywał, nie tylko dla dzieci, mam nadzieję, ale też dla siebie. Niektóre postaci były mi znane. Antoni Ferdynand Ossendowski jest rzeczywiście niesamowitą postacią, wartą całego cyklu książek, czy Mikołaj Czurlanis (lit. Mikalojus Čiurlionis), który jest wspomniany w książce, i którego poznałem dawno temu jako twórcę muzyki i obrazów. Ale na przykład to, że polski lekarz, profesor patologii, botanik, działacz społeczny i polityczny Tytus Chałubiński miał coś wspólnego z tymi odległymi terenami, to tego nie wiedziałem. Nazwisko Manteuffel też było mi znane, ale że ta rodzina jest tak rozgałęziona i tak wszechstronnie utalentowana, że tyle śladów pozostawiła tam hen daleko, to było dla mnie nowością. Z kolei przy samym pisaniu miałem zabawę, kiedy sobie wyobrażałem, cóż ten koń na ten temat myśli. Tak sobie to snułem i puenta, która tam się pojawia, a której nie będę zdradzał, też była dla mnie zaskoczeniem, chociaż właściwie cała historia ku niej prowadziła
- ocenia autor popularnych książek dla dzieci Wojciech Widłak.
Książka jest świetnym uzupełnieniem wieloletnich starań samych Łotyszy, którzy od prawie 10 lat stawiają na promocję Łatgalii. Czas pokoju w tym regionie w ciągu ostatnich stuleci trwał najdłużej 40 lat. Przeżywając mocny upadek po rozpadzie ZSRS, region odżył dzięki lokalnym działaczom, stawiającym m.in. na rozwój turystyki. Większość z opisywanych w „Inflanckim koniku” miejsc ważnych dla polsko-łotewskiej historii, w ostatnich latach została odrestaurowana, odbudowana lub wyremontowana wspólnymi siłami Polski i Łotwy czy prywatnych właścicieli. Tam, gdzie obiekty zostały utracone z biegiem stuleci, zadbano o sam teren, proponując szeroką ofertę turystyczną – od tras rowerowych – poprzez muzea, wydarzenia kulturalne – a na dziedzictwie kulinarnym kończąc. Oferta jest przygotowana zarówno dla dorosłych, jak i dzieci.
Książka jest wręcz świetnym przewodnikiem turystycznym. - Jakbym miała zrecenzować, to bym powiedziała, że książka zawiera pomysły, jak wytłumaczyć dzieciakom, dlaczego oni jadą na wakacje do Łatgalii, a ich rówieśnicy do Costa Brava, i jak czuć się z tym szczęśliwym - żartuję matka, która już dała tę książkę w prezencie dzieciom na Dzień Dziecka.
- Polecam wszystkim udającym się na Łotwę zejść z utartego szlaku ryskiego i zapoznać się z fascynującymi rejonami tego kraju bałtyckiego, leżącymi dwie lub trzy godziny drogi od stolicy - Rygi. Niech Łotwa przestanie być dla Polaków tylko i wyłącznie miejscem, gdzie dzisiaj jest Kircholm (łot. Salaspils) lub gdzie podpisano traktat ryski. Łotwa to naprawdę o wiele więcej, trzeba tylko odważyć się wyjechać trochę dalej. Czego życzę wszystkim turystom, odwiedzającym ten piękny kraj
- zachęca z kolei Budzyński.