Ta oszczędna opowieść o miłości porywa siłą wręcz obezwładniającą, jednocześnie używając przy tym bardzo oszczędnych środków. Nagrodzony Złotą Palmą w Cannes za reżyserię film Pawła Pawlikowskiego „Zimna wojna” ma w sobie wszystko, co się zawiera w określeniu „magia kina”.
Zula (Joanna Kulig) i Wiktor (Tomasz Kot) to przeciwieństwa, których wspólnym mianownikiem jest miłość do muzyki. On jest spokojnym i romantycznym pianistą oraz dyrygentem. Ona pewną siebie, charyzmatyczną śpiewaczką i tancerką. Ich relacja to uczuciowy rollercoaster. Mimo cyklicznych rozstań i wchodzenia w inne związki oboje mają pełną świadomość, że kochają wyłącznie siebie nawzajem. Mimo to, również świadomie, wkraczają na różne drogi, mając pewność, że będą się one nieraz jeszcze krzyżowały.
Można odnieść wrażenie, że to męski obraz miłości. Dominacja instynktu, dużo codzienności, trochę szaleństwa, mało romantyzmu, niewiele słów. Prawie nic nie wiemy o bohaterach, a czujemy, jakbyśmy znali ich całe życie. Nie znamy powodów ich często nieracjonalnych wyborów, a jednak wszystkie je rozumiemy bez analiz. Dziwi nas ta historia, ale bezkrytycznie ją przyjmujemy. Wierzymy w to love story, mimo że jest bardzo niestandardowe. Pawlikowski uczynił z rzeczywistości lat 50. i 60. podatny grunt do stworzenia tła opowieści. Atmosfera absurdów i groza reżimu komunizmu, choć pojawiają się symbolicznie, tworzą mocny fundament, na którym Pawlikowski buduje sylwetki psychologiczne bohaterów. Ich postawy wydają się być w kontrze do rzeczywistości, ich uczucia niezależne od czasu i miejsca, a jednak obie te płaszczyzny – fabuła oraz czas i miejsce akcji – zdają się istnieć w ścisłej zależności. Znoszące się siły spaja muzyka. I tu znów mamy starcie żywiołów – muzykę ludową, jazz, dźwięki paryskich klubów...
„O czym jest ta piosenka?” – pyta zaintrygowany Wiktor, gdy słyszy, jak Zula śpiewa: „Dwa serduszka, cztery oczy, ojojoj, co płakały we dnie, w nocy, ojojoj”. „No serce… To o miłości” – odpowiada prosto zdziwiona pytaniem dziewczyna. Ten film też jest prostą opowieścią o miłości, która w Cannes wzbudziła euforię publiczności, przynosząc łzy wzruszenia Julianne Moore, gratulacje od Benicio del Toro i dwudziestominutową owację na stojąco. I jest jednym z nielicznych filmów, które mogą zostać z widzem na całe życie. Premiera 8 czerwca.