„Jeśli to pies, byłby brzydki, jeśli inne jakieś zwierzę - to nieznane mi” - pisała księżna Izabella Czartoryska do swej przyjaciółki, opisując obraz, który dostała od swojego syna Adama. Oczywiście zwierzę zafrasowało polską arystokratkę tylko przy okazji, bo postać z obrazu wydawała się ukrywać jakiś sekret. „Dziewczyna wygląda na około piętnaście lat” - zastanawiała się w listach właścicielka pałacu i ogrodu w Puławach, do których obraz został sprowadzony i początkowo umieszczony w Domu Gotyckim. Faktycznie podróż jej syna do Italii, po rozbiorach, okazał się owocny choćby w zakresie powiększenia kolekcji dzieł sztuki magnackiego rodu. Nie wiemy od kogo i w jakich okolicznościach Czartoryski kupił obraz mistrza Leonarda. Sama „Dama z łasiczką” („gronostajem”?) wciąż ukrywa wiele tajemnic.
Kochanka
Księżna Czartoryska trafnie oceniła swoim kobiecym okiem wiek modelki włoskiego malarza. Cecylia Gallerani, to ona bowiem wygląda z portretu, była piętnasto lub szesnastoletnią kochanką księcia mediolańskiego Ludwika il Moro, zresztą krewnego późniejszej królowej Polski Bony. Dziewczyna pozuje do obrazu i dość sprawnie zakrywa część ciała w ten sposób, by ukryć fakt, że jest w ciąży. Wkrótce da księciu Ludwikowi pierwszego syna i zostanie wydana za mąż - władca nie pozostawiał swoich przyjaciół i bliskich bez hojnego uposażenia. Stąd dość ważne wydaje się pytanie o gatunek zwierzaka - gronostaj symbolizował czystość, a łasica - rozwiązłość. A może Leonardo chciał nam przekazać coś więcej, niż pozwalały na to szczegóły zamówienia na portret?
Uczeń i fuszerka
Nie ma wątpliwości, że niektóre elementy portretu są dziełem innego autora. Właśnie schowaną w cieniu lewą rękę, która zakrywa wypukły zapewne brzuch, malował uczeń mistrza, podobnie jak czarne kokardki u dołu lub przedłużenie pukli włosów, opadające na szyję. Oryginalne było też inne tło - jakaś odmiana niebieskiego, lecz któryś z późniejszych właścicieli kazał zamalować je na czarno, tak mamy do teraz. Spośród ciemnego otoczenia wyraźnie rzucają się w oczy trzy jasne elementy - twarz spoglądająca poza ramę obrazu (rzadkość u Leonarda!), drobna dłoń z długimi palcami, głaszcząca nie mniej tajemnicze zwierzę - prawdopodobnie malowane nie z natury, ale właśnie dla oddania jakiegoś symbolu.
Polski paszport
Dama przez pierwsze trzy dekady od przybycia do Polski przebywała w Puławach, ale kiedy powstanie listopadowe upadło, wraz ze swoim opiekunem, Adamem Jerzym Czartoryskim, pojechała do Paryża i zamieszkała w Hotelu Lambert. Książę musiał dobrze ukrywać swoją Damę, skoro nawet francuscy eksperci nie wiedzieli, że jest po ich bokiem. Paryski pasjonat malarstwa Leonarda Arsene Houssaye napisał nawet książkę o dziełach włoskiego malarza i zapytywał w nim rozpaczliwie: „Gdzie jest Cecylia?”. Kochanka Ludwika il Moro tymczasem powędrowała do Krakowa, który w czasach zaborów cieszył się względną swobodą i tam pozwalała się oglądać w nowopowstałym Muzeum Czartoryskich. W czasie I wojny światowej pokazywano ją w Dreźnie, ale możni Czartoryscy twardo wynegocjowali po wojnie jej powrót do Polski - a już wtedy Niemcy mieli ochotę na jej wdzięki. W sierpniu 1939 r., w przeczuciu nadchodzącej wojny dyrektor Muzeum, gen. Marian Kukiel i kustosz Stefan Komornicki naradzili się w sprawie bezcennych zbiorów - należy je wywieźć do Sieniawy. We wrześniu Niemcy wkroczyli do Krakowa, ale zajęli też przecież Sieniawę, zaś w toku śledztwa odnaleźli także i obraz Leonarda. Dama z Łasiczką została wywieziona do Berlina, a jej losem miał się interesować wódz imperium „nadludzi” - Adolf Hitler. Wkrótce potem generalny gubernator Hans Frank zażyczył sobie, by portret zasilił jego zbiory na Wawelu - i dzięki tej niemieckiej pysze, że klęska nie dotknie III Rzeszy, że obraz będzie bezpieczny w germańskich rękach nawet na Wawelu, Portret pozostał na ziemiach polskich. Jednak gdy Frank uciekał z Krakowa, obraz był jedną z jego głównych trosk - prawdopodobnie w ostatniej chwili zabrał go ze sobą do samochodu. Nazistowski oficjel trafił w ręce Amerykanów wraz z Cecylią, która przyjechała do Krakowa 31 kwietnia 1946 roku specjalnym pociągiem, wraz z Ołtarzem Wita Stwosza i innymi odzyskiwanymi dziełami sztuki. Była w zdecydowanej mniejszości tych artefaktów kultury, które uniknęły zniszczenia i nie zaginęły w wojennej zawierusze. Gdy 29 grudnia 2016 roku minister kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotr Gliński podpisał w imieniu narodu polskiego umowę o zakup kolekcji Czartoryskich, w tym także i Portretu, Cecylia Gallerani miała już za sobą 216 lat polskich perypetii. Niełatwo być arcydziełem w zbiorach narodu o tak burzliwej historii.
Tekst został opublikowany w tygodniku „Gazeta Polska”, nr 32, z 8 sierpnia 2018 r.