„W każdym z nas, niezależnie od tego, czy mamy na myśli naród, czy jakąkolwiek grupę, jest ogromne pragnienie bycia uznanym. Chcemy nie tylko być, chcemy zostać uznani za moralnych. Kiedy zacząłem patrzeć w ten sposób na politykę historyczną, dostrzegłem, że w jej obszarze toczy się gra o dużo większą stawkę, niż tylko o przeforsowanie własnej wizji historii.” Rozmowa z dr. Michałem Łuczewskim, Dyrektorem Programowym Centrum Myśli Jana Pawła II, autorem książki „Kapitał moralny. Polityki historyczne w późnej nowoczesności”, gościem specjalnym X Festiwalu Filmowego Niepokorni Niezłomni Wyklęci (29.09-2.10 Gdynia).
Skąd pomysł na przeprowadzenie tak obszernych badań na temat polityki historycznej?
Kwestia polityki historycznej zawsze mnie interesowała z punktu widzenia praktyka. Pracowałem swego czasu dla Muzeum Powstania Warszawskiego, Domu Spotkań z Historią i Europejskiego Centrum Solidarności. Te wszystkie instytucje realizowały politykę historyczną. W pewnym momencie strona praktyczna przestała mi jednak wystarczać. W trakcie pracy nad moim projektem badawczym zacząłem odkrywać, że polityka historyczna to pojęcie o dużo głębszym znaczeniu, będące konsekwencją jeszcze ważniejszego zjawiska, jakim jest kapitał moralny.
Dlaczego w badaniach nad kapitałem moralnym narodów skupił się Pan na przypadkach Polski, Rosji i Niemiec?
Chciałem zrozumieć przede wszystkim polską politykę historyczną. A nie można tego zrobić bez analizy zjawiska w Rosji i Niemczech. Poza tym czynnik odpowiedniej lokalizacji był w tych badaniach bardzo istotny z wielu powodów. Po pierwsze, stąd wywodzi się pojęcie polityki historycznej. Historia pojęć zaś jest częścią historii społecznej: pojęcia opisują rzeczywistość społeczną, a zarazem tę rzeczywistość tworzą. Po raz pierwszy to pojęcie pojawiło się w Polsce, już w połowie XIX wieku, u Bronisława Trentowskiego, wybitnego polskiego filozofa, głównego przedstawiciela polskiej filozofii narodowej. Pokazuje to, że Polacy byli bardzo uwrażliwieni na związek pomiędzy polityką i historią. Pojęcie to jednak nie przyjęło się i trzeba było czekać ponad 150 lat, żebyśmy do niego powrócili. W Niemczech pojęcie polityki historycznej zostało zastosowane dopiero w latach 80. XX wieku, na przełomie XX i XXI wieku zaczęło pojawiać się w Polsce. Pod koniec lat 90. XX wieku zastosował je po raz pierwszy od czasów Trentowskiego Kazimierz Wóycicki, w jednym z tłumaczeń z języka niemieckiego, a po nim Dariusz Karłowicz. Ale dopiero, kiedy w 2004 roku odbyła się konferencja związana z budową Muzeum Powstania Warszawskiego, pojęcie to weszło do polskiego kanonu. Dopiero po około pięciu latach od tamtego momentu pojawiło się w Rosji. Można przypuszczać, że z naszego regionu będzie się rozprzestrzeniało na cały świat.
Jakie są Pana najważniejsze odkrycia w tym temacie?
Zrekonstruowałem uniwersalne opowieści moralne, które można odnieść nie tylko do badanych przeze mnie państw – Polski, Rosji i Niemiec – ale do każdego innego kraju. W każdym z nas, niezależnie od tego, czy mamy na myśli naród, czy jakąkolwiek grupę, jest ogromne pragnienie bycia uznanym. Chcemy nie tylko być, chcemy zostać uznani za moralnych. Kiedy zacząłem patrzeć w ten sposób na politykę historyczną, dostrzegłem, że w jej obszarze toczy się gra o dużo większą stawkę, niż tylko o przeforsowanie własnej wizji historii.
Czy mógłby Pan podać konkretny przykład?
Często mówi się o III RP, że promowała pedagogikę wstydu. Ale ta pedagogika wstydu jest na samym końcu pedagogiką dumy: dumy z własnego wstydu; i pedagogiką moralności: moralności opartej na wstydzie i wyznawaniu win. Narodowe „bicie się w pierś” jest wyrazem pragnienia bycia moralnym. Nie chodzi zatem o to, abyśmy siebie krytykowali, ale żebyśmy poprzez tę krytykę pokazali, że jesteśmy moralną grupą. Przy czym oczywiście różnie tę moralność rozumiemy.
Czyli to, że wydaje nam się, że udowadniamy naszą moralność przez jakieś konkretne zachowanie czy politykę, np. historyczną, nie oznacza jeszcze, że inni nas tak odbierają.
Ta „gra” toczy się na wielu poziomach. Na poziomie wewnętrznym, na którym chcemy być grupą moralną oraz na poziomie zewnętrznym, na którym odbierają nas inne grupy, które np. mogą naszej moralności nie uznać. Przykładem na to może być polityka historyczna w Polsce. Chcieliśmy pokazać, że jesteśmy moralni nie będąc w żaden sposób odpowiedzialnymi za holocaust i wprowadzając kryminalizację tych, którzy mówiliby, że jest inaczej. Spotkało się to z ostrą krytyką grup z zewnątrz i szybko się z tego wycofaliśmy.
Poza tym kraje Pierwszego Świata mogą projektować na nas to, co jest dla nich niewygodne, np. kwestie antysemityzmu. Przez to, pomimo bardzo wysokiego statusu Żydów i kultury żydowskiej w Polsce, i tak na arenie międzynarodowej uchodzimy za antysemitów. Nie ma znaczenia, że w Polsce kwitną żydowskie festiwale, że w dobrym tonie jest odnajdywanie żydowskich korzeni, że Żydzi bez przeszkód mogą kultywować swoje tradycje. Tymczasem inne państwa, jak Francja czy Holandia, nie borykają się z opinią antysemickich, choć Żydzi się z nich wyprowadzają, ponieważ ze względu na zagrożenie antysemickimi atakami nie mogą nosić otwarcie znaków swej wiary.
Co możemy zrobić, aby chociaż unikać sytuacji, z których musielibyśmy się wycofywać?
Myślę, że przede wszystkim trzeba brać pod uwagę globalny kontekst tego, co oznacza być moralnym dla różnych grup. To nie tylko powszechna walka o uznanie, o bycie moralnym. To na samym końcu walka, w której wykuwają się nowe religie polityczne.
Po więcej informacji na temat kapitału moralnego narodów zapraszamy na panel dr. Michała Łuczewskiego podczas X edycji Festiwalu Filmowego Niepokorni Niezłomni Wyklęci (29.09. godz. 15 „KAPITAŁ MORALNY NARODU” oraz do lektury wywiadu w katalogu festiwalowym.