Piotr Paweł Drozdowicz, w tarnowskim Liceum Plastycznym uczeń wybitnego malarza Jerzego Martynowa, stypendysta rządu francuskiego, z niezwykłym poczuciem humoru opisuje swoje zderzenie z lewacką ideologią na poznańskiej ASP.
Wierzyłem w profesorów, bo na wsi tak było, że jeśli ktoś jest jakimś autorytetem, na przykład proboszcz, to coś znaczy, coś potrafi, odróżnia się od innych. A na uczelni? Po pierwsze, nie było tam malarzy. Nie było malarzy, którzy rozumieją, co to jest kolor, co to znaczy obserwacja, co to znaczy światło. Większość ludzi nie wiedziała nawet, jak zagruntować płótno. Na studiach było tylko gorzej, z roku na rok, aż do roku dyplomowego.
- wspomina w rozmowie z Piotrem Lisiewiczem w Wywiadzie z chuliganem.
Jakie mechanizmy decydowały o tym, kto staje się chwalonym w mediach malarzem? - Dziwię się, że historycy sztuki współczesnej jakoś nie są zainteresowani, żeby przebadać to wszystko. To jest ten czas, kiedy George Soros finansował w Polsce centra sztuki współczesnej, to był budżet większy, niż miało wtedy Ministerstwo Kultury. Jeśli ktoś się wtedy gdzieś tam załapał i zaczął funkcjonować, to niekoniecznie musiał cokolwiek znaczyć warsztatowo czy mieć talent. To nie miało znaczenia.
Jak ocenia Drozdowicz, w sztuce współczesnej nie chodzi o żadną sztukę, a tylko o „kolejny młot” na niewłaściwie myślących. A jej rodowód sięga 1920 r., gdy po przegranej przez Armię Czerwoną z Polską Bitwie Warszawskiej władze sowieckie uznały kulturę za istotny instrument propagandy rewolucyjnej w Europie.
„Nie dąży się już do wytworzenia wartościowego, materialnego obiektu – dzieła sztuki, lecz obrabia się relacje społeczne i dekonstruuje metodami awangardowymi i krytycznymi wszystkie cenne wartości, dzięki którym pozostaje ono wspólnotą”.
- napisał o tym niedawno w czasopiśmie „Obieg”.
Mocna rozmowa demaskująca mechanizmy rządzące nowoczesną sztuką poniżej: