Spektakl „Malowany ptak” na podstawie tekstu Jerzego Kosińskiego w reżyserii Mai Kleczewskiej był jednym z wydarzeń otwierających w Warszawie Festiwal Singera. W czasie gdy trwa akcja odkłamywania historii i uświadamiania światu, że nie było polskich obozów śmierci, w stolicy naszego kraju wystawiany jest spektakl, który pokazuje, że w czasie II wojny światowej ofiarami byli Żydzi, a katami... Polacy.
Malowany ptak” to wydana w USA w 1965 r. książka Jerzego Kosińskiego, która odbiła się na świecie szerokim echem. Gdy się ukazywała, Kosiński miał 32 lata. Książka opowiada o losach tułającego się w czasie II wojny światowej po polskich wsiach żydowskiego chłopca, który jest poniżany, maltretowany i torturowany przez Polaków. A ludzie, których spotyka na swojej drodze, przejawiają różne dewiacje seksualne, w tym kazirodztwo i zoofilię.
Jednak nie tylko fabuła sprawiła, że książka zyskała miano „kontrowersyjnej”. Pojawiło się wiele zarzutów o to, że Kosiński nie jest jej autorem, a książka jest plagiatem. Po tekst tej książki sięgnęła polska reżyser teatralna Maja Kleczewska. Premiera spektaklu odbyła się w marcu tego roku w Teatrze Polskim w Poznaniu.
W Warszawie spektakl został wystawiony w ubiegłą sobotę i niedzielę w Nowym Teatrze w ramach festiwalu Warszawa Singera. Poprzedził go ponadpółgodzinny pozór dyskusji na temat relacji polsko-żydowskich.
Upraszczając – kilku rozmówców na scenie spierało się o to, na ile „bierność” wobec Zagłady uczyniła nas zbrodniarzami. Pozór dyskusji polegał na nierzetelnym doborze argumentów, manipulowaniu faktami i zaburzeniu proporcji wydarzeń. Jedynym argumentem po stronie obrony naszego honoru w czasie wojny byli Polacy wyróżnieni tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Zapomniano tylko, że instytut Yad Vashem dostrzegł jedynie 6600 Polaków, którzy z narażeniem życia pomagali Żydom podczas wojny. W dyskusji zabrakło danych badaczy i historyków wskazujących, że to czubek góry lodowej. Pojawiały się za to sformułowania, że Polacy obojętnie przyglądali się zagładzie ze względów narodowych (tezę tę wygłosił Marian Kałuski). Socjolog Barbara Engelking, próbując podsumować dyskusję, powiedziała, że toczy się ona wokół zagadnienia, czy nie pomóc i zabić to jest to samo. Dyskusja była jednak jedynie wprowadzeniem do spektaklu i zwiastunem tego, jaki przekaz sączyć się miał za moment z teatralnych desek.
Kleczewska, korzystając z tekstu Kosińskiego, przedstawia obraz wojny, w której katami byli Polacy, a ofiarami Żydzi.
Nie zabrakło uderzenia w Kościół katolicki. Mężczyzna z pianą na ustach znęcający się nad psem i grożący Żydowi po chwili wejdzie do kościoła i położy się krzyżem przed ołtarzem. Poznamy też Żydówkę zmaltretowaną przez Polki, które włożyły jej szklaną butelkę w narządy rodne, a potem kopniakami w brzuch ją rozbiły. Sceny nieludzkiego okrucieństwa mieszają się z przebitkami na temat duchowości. W pewnym momencie rozbrzmiewa na sali pieśń „Boże, coś Polskę”, a na widowni roznosi się zapach kadzidła. Podczas mowy o Jedwabnem nie pojawia się wątek niemieckiej inspiracji (zresztą Niemcy pojawiają się może w tej wojennej opowieści raz), za to na ekranie widzimy kołyszący się różaniec. Kobieta siedząca w kościelnej ławie tłumaczy, że Holocaust był karą za to, że Żydzi zamordowali Jezusa.
Więcej w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie".