„Duma i wzruszenie to zapomniane już w świecie rozrywki uczucia. Zwykle muzyka służy nam do celów użytkowych: tańca, relaksu, pobudzenia czy przeciwnie. - do zasypiania. A przecież piosenka może też uczyć i wychowywać…” - mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Lech Makowiecki.
"Kurier Wileński": W twórczości założonego przez Pana zespołu Zayazd dominuje tematyka polskiej historii i patriotyzmu, z kolei muzycznie najbliżej Wam do country, czyli Ameryki. Nie bał się Pan takiego połączenia? Dlaczego akurat historia Polski tak często pojawia się w Państwa utworach?
Lech Makowiecki: Odpowiem przewrotnie: muzyka country jest bardziej europejska, niż nam się to wydaje. Wszak tworzyli ją europejscy osadnicy (w tym również Polacy), a nie rdzenni mieszkańcy Ameryki, czyli Indianie. Typową polkę nazwano za Wielką Wodą bluegrass’em; ot i cała tajemnica! (śmiech) A tak na poważnie: w muzyce country urzekła mnie nie tylko piękna harmonia głosów i melodyjne, akustyczne aranżacje, ale głównie to, że śpiewa się w niej o Bogu, Ojczyźnie i Rodzinie. Dlatego wziąłem z niej to, co muzycznie najlepsze, wkładając w nasze piosenki polskie przesłanie.
Po polsku brzmi również nazwa zespołu, choć pozornie może wydawać się inaczej… Skąd się wziął „Zayazd”?
Specjalnie nie nazwaliśmy się „Saloon”, „Inn” czy „Motel” - tylko ze staropolska, po mickiewiczowsku: „Zayazd”.
Ale wiem, że nie tylko wieszcz Mickiewicz Pana fascynuje.
Możemy poszczycić się tyloma bohaterami, że Hollywood musiałoby pracować 48 godzin na dobę, żeby sfilmować te gotowe, pisane przez życie polskie scenariusze. Gdy Amerykanie z dwustu lat tępienia Indian zrobili światowy hit (zwany westernem) – my nie nakręciliśmy do tej pory choćby biografii rotmistrza Pileckiego, zasługującej na superprodukcję światową… Wiem, że popkultura (piosenka, teledysk, komiks, serial, film fabularny itp.) kształtuje gust, bawi i edukuje całe społeczeństwa. Młodzież nie chce dziś słuchać nudnych wykładów, nie czyta opasłych książek. Dlatego staram się uczyć ich naszej historii, przez obudzenie w ich sercach dumy i wzruszenia. To zapomniane już w świecie rozrywki uczucia; zwykle muzyka służy nam do celów użytkowych: tańca, relaksu, pobudzenia, zasypiania itp. A przecież piosenka może też uczyć i wychowywać. W świecie prostackiej, powierzchownej, wulgarnej i demoralizującej rozrywki to wartość bezcenna. Zwłaszcza, że w historii zawarta jest też nauka o przyszłości…
Co Pan przez to rozumie?
Ludzie nie zmieniają się; modyfikacji ulegają tylko „środki rażenia siły żywej przeciwnika”… Znając przeszłość możemy więc uchronić się przed zagrożeniami czyhającymi na nas w nieodległej przyszłości...
Jaka więc nauka czy też przesłanie płynie z repertuaru Zayazdu? Co chciałby Pan przekazać słuchaczom?
Przede wszystkim naszą przebogatą tradycję, unikatowe wartości, szeroko rozumianą polskość, w tym również (a może zwłaszcza) kresową. Jestem fanem Mickiewicza, Słowackiego, Moniuszki, Sienkiewicza, Piłsudskiego… Wschodnia Polska działa jak magnes, jest dla mnie busolą polskości, to dzięki niej ładuję swe patriotyczne „akumulatory”. „Ostatni, który tak poloneza wodzi...”, „Ostatni który tak gra na rogu… Na cymbałach...” Jestem admiratorem poezji Wieszcza właśnie za te genialne próby ocalenia od zapomnienia odpływającego w przeszłość świata Kresów…
Widzę, że od Mickiewicza nie uciekniemy.
(śmiech) To prawda. Swego czasu nagraliśmy album „Zayazd u Mistrza Adama” z kilkunastoma wierszami największego polskiego Poety we współczesnych melodiach i rytmach. Ponadczasowość poezji Mickiewicza objawia się w tym, że nawet dziś może ona trafić pod strzechy. Polecam wysłuchać na You Tube choćby naszej wersji „Inwokacji” (sacro-song), „Polały się łzy...” (blues), „Pani Twardowskiej” (biesiada staropolska) czy „Nad wodą wielką i czystą” (ballada rockowa). Jako autor i kompozytor staram się też – na miarę swego talentu i możliwości producenckich – „ocalić od zapomnienia” najnowszą naszą historię; stąd nie tylko liczne ballady i pieśni o rycerzach, ale i na przykład również o żołnierzach wyklętych.
Pański syn, Tomek, jest cenionym wokalistą. Oprócz tego od lat występuje Pan na estradzie u boku żony Bożeny. Jak się funkcjonuje w takiej rozmuzykowanej rodzine?
Dobrze. Z żoną razem w domu, w pracy, na wczasach… I jakoś się sobie nie możemy znudzić (śmiech). A właśnie świętowaliśmy (telewizyjnym benefisem) 40-lecie pracy twórczej! Sądziłem, że nasza młodsza o 9 lat od Tomka córka Kasia uchroni się przed tą cudowną, ale zwariowaną profesją. Nic z tego – nagrywa właśnie swą drugą płytę z autorskimi piosenkami, gra koncerty, festiwale, udziela wywiadów, zbiera doskonałe recenzje i wiernych fanów. Co ciekawe – mało kto wie, z jakiej rodziny pochodzi, bo ukrywa się dość skutecznie pod pseudonimem Seeme...
Sama chce zapracować na swoją pozycję w branży?
Zdecydowanie tak. Każde z nas ma swoją muzykę i swoje upodobania. Ale wspieramy się wzajemnie radą. I cieszy nas to, że nasze dzieci znalazły swoją muzyczną i życiową drogę. I że robią bardzo dobre, wartościowe piosenki. Mam nadzieję, że zaakceptujecie ich muzykę również tu, na Litwie. Bo młodzi prędzej dotrą do Waszej młodzieży ze swym artystycznym przekazem, niż my, „dinozaury” popkultury (śmiech)...
Wiem, że bywał pan już w Wilnie. Jak Pan wspomina stolicę Litwy?
W Wilnie bywałem tylko przejazdem: pospieszne zwiedzanie Ostrej Bramy i miasta nie zastąpi rzetelnego i spokojnego nawiedzenia tych wszystkich świętych dla Polaków miejsc. Kilka lat temu graliśmy koncert w Ejszyszkach. I takiego wspólnego wykonania „Inwokacji” wraz z publicznością nie było już nigdy potem; ani w Polsce, USA, Kanadzie, czy w Australii…Trwała wtedy na Litwie batalia o polskojęzyczne (podwójne) nazwy ulic. Wspierałem Was w Polsce, starając się poruszyć serca rodaków i rządzących choćby taki wierszem:
INWOKACJA II
Litwo! Ojczyzno moja! – wołał kiedyś Adam
Mickiewicz... Emigracja słuchała go rada
Łzę czasem ocierając, lubo klaszcząc w dłonie,
Kiedy geniusz poety przywracał ich do Niej...
A wiatr toczył te słowa po paryskim bruku
Nadzieję niosąc wszystkim – i starcom, i wnukom...
Tak to strofy Poety zbłądziły pod strzechy,
Od pokoleń czytane – od dechy, do dechy...
Lecz dzisiaj w jego Patrii nowy słychać dyskurs:
Mickiewicz? Pardonnez-moi? Chyba ... Mickiewiczus!!!
***
...A u nas cisza wielka... Jak makiem – dokoła,
Że słyszałbyś głos z Litwy...
Jedźmy, nikt nie woła...
(z tomiku „Pro publico bono”)
Mam nadzieję, że wreszcie uda mi się zaplanować tak nasz kalendarz, żeby przyjechać tu na dłużej. To samo tyczy się zresztą Lwowa; udzielałem jakiś czas temu wywiadu dla tamtejszego radia (kontynuatorów „Lwowskiej Fali”) i otrzymałem przemiłą propozycję odwiedzenia tego pięknego miasta.
Jaką refleksją chciałby się Pan podzielić z Polakami żyjącymi na Wileńszczyźnie? Czego im życzyć?
Przed wojną istniały w granicach Rzeczypospolitej cztery główne ośrodki kultury: Warszawa, Kraków, Lwów i Wilno. Dziś granice te uległy przesunięciu i coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo nam Was brakuje. Wiem, że Wam też jest ciężko. Tym bardziej szanuję Wasze przywiązanie do tradycji i Macierzy. Ale paradoksalnie - pewnie właśnie dlatego, że macie „pod górkę” - pielęgnujecie w sobie pamięć i wciąż walczycie o polskość Kresów. Ostatnie trzy dekady uczyniły ogromne spustoszenie w mentalności młodych Polaków w kraju. Dekalog w wielu przypadkach zastępuje jedno anty-dekalogowe przykazanie: „Róbta co chceta”. Tym wszystkim co robię: jako bard, poeta, felietonista, bloger, redaktor radiowy – staram się powstrzymać ten proces. Zwłaszcza, że czasy idą wilcze; czarne chmury gromadzą się znów nad Europą. I właśnie przed tymi kosmopolitycznymi trendami wychowawczymi chciałbym Was dziś przestrzec…
Rozmawiała Magdalena Fijołek.
Wywiad z Lechem Makowieckim ukazał się w "Kurierze Wileńskim" z 29 czerwca 2019 r. Publikujemy go dzięki uprzejmości magazynu.