Co się dzieje, gdy dziewczyna z dobrego domu trafia na Ibizę? Nic dobrego. Polsko-brytyjski film „DJ” z Mają Hirsch w roli głównej to gorzka opowieść o tym, że spełnianie swoich marzeń to wycieczka przez pole minowe. W tym wypadku wybuchy będą w rytmie techno.
DJ Mini (Maja Hirsch) to uzdolniona muzycznie dziewczyna i wnuczka słynnego dyrygenta, w którego wcielił się Daniel Olbrychski. Próbując zrobić karierę w świecie muzyki klubowej, wciąż wpada w pułapki. Filmowa podróż po świecie tej specyficznej branży muzycznej to wycieczka przez gniazdo żmij, dżunglę i dom wariatów w jednym. Mini ma wybór – albo jest uczciwa, albo osiąga to, czego pragnie. W tym filmowym obrazie w rzeczywistości pogodzenie tych dwóch postaw jest jak próba połączenia wody z ogniem.
Reżyser Alek Kort traktuje klubowy świat równie powierzchownie jak swoich bohaterów. Jakby bał się wejść głębiej w emocje, jakby nie chciał zadawać niewygodnych pytań. Z jednej strony chce pokazać świat niebezpieczny, ale sam zachowuje przy tym wzmożoną ostrożność, która sprawia, że nic w tej historii nie jest potraktowane poważnie. Zamysł był dobry. Twórcy filmu w finale chcą dać swojej bohaterce to, czego pragnie ona na samym początku, kierując ją jednak na zupełnie inne tory i każąc jej płacić wysoką cenę. Pomysł znakomity. Ale jego realizacja przypomina jednak wodzenie palcem po mapie, a nie prawdziwą eksplorację. U Korta bohaterowie nie są z krwi i kości. Każe jedynie tańczyć im na parkiecie, a poczucie niedosytu widza próbuje zagłuszyć podkręconymi basami.