Nie milkną echa wtorkowego wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie, dotyczącego książki "Dalej jest noc", której autorzy zostali zobowiązani do przeproszenia za fałszywe pomówienie polskiego sołtysa o kolaborację z Niemcami i ograbienie Żydówki. Były dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich pisze o cenzurowaniu debaty akademickiej. Wtórują mu opozycjoniści z Platformy, którym z kolei prof. Sławomir Cenckiewicz przypomina cenzurowanie jego badań nad historią Lecha Wałęsy.
Spróbujmy poukładać poszczególne wątki. Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł we wtorek, że prof. Barbara Engelking i prof. Jan Grabowski mają przeprosić za informacje z książki "Dalej jest noc", która przedstawia losy Żydów w okupowanej Polsce. "Wolność badań naukowych musi podlegać kryteriom rzetelności" - uzasadnił sąd, nakazując przeprosić bratanicę sołtysa opisanego w książce, nieżyjącego już Edwarda Malinowskiego. Zdaniem bratanicy, Filomeny Leszczyńskiej, pomawiająca jej stryja Estera Siemiatycka-Drogicka, której dotyczyć miało rzekome zajście, została przez Malinowskiego ocalona od zagłady.
Problem polega na tym, że historycy przedstawili tylko wersję (również nieżyjącej) Drogickiej, pomijając przy tym wersję Malinowskiego i jego rodziny. Tym samym mieli nie zachować należytej staranności przy bardzo czułym przecież temacie II wojny światowej. Niełatwo jest oderwać łatkę kolaboranta, złodzieja i antysemity, być może całkiem niesłusznie przypisaną.
Wolność badań naukowych w przeciwstawieniu do dóbr osobistych innych osób musi podlegać kryterium oceny z punktu widzenia rzetelności, a przynajmniej należytej staranności. Sposób ujęcia tematu - przedstawienia wersji wydarzeń jedynie Estery Drogickiej jako osoby już nieżyjącej nie może być przeciwstawiane prawu powódki do kultu pamięci członka jej rodziny
- powiedziała podczas uzasadnienia wyroku sędzia Ewa Jończyk, podkreślając, że sąd w niniejszym postępowaniu nie zajmował się ustalaniem historii - ani losów Estery Drogickiej ani sołtysa Edwarda Malinowskiego.
Pomimo tego, pełnomocnik skazanych historyków, prof. Barbary Engelking i prof. Jana Grabowskiego zapowiedział apelację. Zdaniem ich obrońcy, "jest wręcz przeciwnie".
Proces, podczas którego powódkę wspierała Reduta Dobrego Imienia, rozpoczął się w październiku 2019 r. Jej prezes Maciej Świrski podkreślił po jednej z rozpraw, że z akt sądowych sprawy z lat 50. wynika, iż Edward Malinowski w czasie okupacji nie donosił na Żydów, ale ich ukrywał i pomagał im przez całą II wojnę światową. Jego zdaniem, publikacja prof. Engelking i prof. Grabowskiego stanowi pomówienie dobrego imienia dawnego sołtysa Malinowa i jest sprzeczna z ideami rzetelnej pracy naukowej.
Po ogłoszeniu wyroku pojawiły się komentarze, m.in. ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro, który chwalił postawę Filomeny Leszczyńskiej.
Pani Filomena Leszczyńska udowodniła w sądzie manipulację B. Engelking i J. Grabowskiemu, którzy w książce „Dalej jest noc” pomówili jej stryja o wydanie na śmierć Żydów, choć on ich ukrywał. Ta dzielna kobieta przeciwstawiła się kłamliwej propagandzie oczerniającej Polaków!
- napisał na Twitterze Ziobro.
Pani Filomena Leszczyńska udowodniła w sądzie manipulację B. Engelking i J. Grabowskiemu, którzy w książce „Dalej jest noc” pomówili jej stryja o wydanie na śmierć Żydów, choć on ich ukrywał. Ta dzielna kobieta przeciwstawiła się kłamliwej propagandzie oczerniającej Polaków! pic.twitter.com/pLfP2idRCn
— Zbigniew Ziobro | SP (@ZiobroPL) February 10, 2021
Zupełnie w innym tonie wypowiedział się były dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich, Dariusz Stola. Jego zdaniem sprawa była efektem współpracy Reduty Dobrego Imienia, IPN oraz... polskiego rządu. Broni też "Dalej jest noc", bo skoro "na 1700 stronach tekstu znaleźli tylko jeden akapit rzekomych błędów" to dobrze świadczy to o jakości książki. Problem w tym, że ten jeden akapit to jedna historia człowieka, którą można całkowicie zniszczyć pamięć o nim, oraz napiętnować w oczach społeczeństwa jego rodzinę.
Teraz, po procesie i medialnej nagonce na historyków Zagłady, tak zwany efekt mrożący wydaje mi się nieunikniony. Zanim jakiś historyk, zwłaszcza mniej znany czy zaczynający dopiero drogę naukową, zdecyduje się badać trudne fragmenty naszej przeszłości, zastanowi się trzy razy. To być może już się dzieje, chociaż trudno to zmierzyć, ponieważ efektem są artykuły i książki nienapisane. Jest takie powiedzenie, że „miarą dyktatury jest liczba nienapisanych książek”. Miarą zastraszania jest właśnie to, co nie powstaje, a mogłoby powstać
- powiedział Stola "Kulturze Liberalnej", mówiąc przy tym także o agresywnej polityce historycznej.
Poniekąd w podobnym tonie wypowiedział się Bix Aliu, Charge d'Affaires ambasady Stanów Zjednoczonych w Polsce.
Ochrona wolności akademickiej ma kluczowe znaczenie dla demokracji. Otwarta debata akademicka na trudne tematy to ścieżka prowadząca do rozwiązywania sporów historycznych
- napisał na Twitterze, nie odnosząc się jednak dokładnie do meritum sprawy.
Ochrona wolności akademickiej ma kluczowe znaczenie dla demokracji. Otwarta debata akademicka na trudne tematy to ścieżka prowadząca do rozwiązywania sporów historycznych. https://t.co/dlS1rCGCbz
— Bix Aliu (@USAmbPoland) February 10, 2021
W międzyczasie protestowała też "Wyborcza", pisząc, że sala sądowa nie jest miejscem do ustalania prawdy historycznej.
Głosy krytyki ze strony polityków Platformy Obywatelskiej w ciekawy sposób uciszył prof. Sławomir Cenckiewicz, zamieszczając fragment pisma Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która za czasów rządów PO-PSL, zajmowała się... jego książką o Lechu Wałęsie.
Dziękuję ci Platformo i PSL i waszą ABW za tamtą moją wolność badań naukowych! Urządziliście mi małe piekiełko i darowaliście sporo siwych włosów :) Darek Stola, czy on wówczas protestował?
- napisał przy tej okazji Cenckiewicz.
Dziękuję ci Platformo i PSL i waszą ABW za tamtą moją wolność badań naukowych! Urządziliście mi małe piekiełko i darowaliście sporo siwych włosów :)
— Sławomir Cenckiewicz (@Cenckiewicz) February 10, 2021
Darek Stola, czy on wówczas protestował? pic.twitter.com/ISNSJabK6o