Do prowadzenia wojny niezbędne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze – mawiał Giangiacomo Trivulce, marszałek Ludwika XIII. Szczyt NATO w Brukseli potwierdza tę prawdę. Odbywa się on w specyficznej sytuacji – tuż po zamachu w Manchesterze, który stworzył psychologiczną otoczkę spotkania. Skierował deklaracje polityków i oczekiwania opinii publicznej ku walce z terroryzmem.
Oprócz tej otoczki, a w istocie ponad nią, głównymi tematami podejmowanymi przez obradujących były wyzwanie rosyjskie i wynikający z niego nacisk na zwiększenie budżetów zbrojeniowych państw członkowskich Sojuszu. Problem sojuszniczej wiarygodności Turcji po blokowaniu na przełomie lipca i sierpnia 2016 r. amerykańskiej bazy lotniczej w Incirlik nie był, jak dotąd, publicznie poruszany, ale niewątpliwie stanowi on przedmiot troski NATO. Polska zaś ma powody do satysfakcji z przebiegu całego szczytu.
Cele Polski osiągnięte
Dyplomacja polska miała na szczycie w Brukseli jasno sprecyzowane cele: uzyskanie potwierdzenia wdrożenia decyzji warszawskiego szczytu NATO z 2016 r. w odniesieniu do wzmocnienia wschodniej flanki Sojuszu batalionowymi grupami bojowymi i zapewnienie kontynuowania wzmocnionej obecności wojskowej w naszym regionie wiodących mocarstw sprzymierzonych także po roku 2018. Cel ten został osiągnięty. Dodatkową korzyścią była rozmowa prezydentów Andrzeja Dudy i Donalda Trumpa, potwierdzająca wystosowane jeszcze w lutym zaproszenie prezydenta USA do Wrocławia na szczyt Trójmorza latem bieżącego roku. Ważna inicjatywa współpracy regionalnej, podjęta przez Polskę, ma więc szanse na wsparcie Waszyngtonu.
Publicznie sformułowana przez ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza nadzieja na przekształcenie rotacyjnej obecności wojsk amerykańskich w Polsce w obecność stałą jest kolejnym celem politycznym Warszawy, do którego będziemy dążyli. Logistyka rotacji i jej koszty przemawiają na naszą korzyść, zwłaszcza że administracja Trumpa ma biznesowe podejście do polityki – tzn. liczy pieniądze podatników. Już nawet rotacyjna obecność żołnierzy amerykańskich, brytyjskich, rumuńskich i chorwackich w Orzyszu zmienia sytuację polityczno-wojskową Polski, zmuszając potencjalnego agresora do skalkulowania ryzyka politycznego wynikającego z wejścia w kontakt bojowy z żołnierzami wszystkich wymienionych państw obecnymi na naszym terytorium. Obecność i obietnica obecności to w kalkulacjach sztabowych dwie różne rzeczy. Wiarygodność natowskiego odstraszania oparta na tej pierwszej, a nie na tej drugiej jest znacznie większa. Właśnie ją osiągnęliśmy, a szczyt NATO w Brukseli potwierdził jej trwałość.
Rzeczpospolita demonstruje także własną rolę „dostarczyciela” bezpieczeństwa, a nie tylko jego „konsumenta”. Poświadcza ją polska aktywność, zarówno na wschodniej flance NATO (wysłanie kontyngentów Wojska Polskiego na Łotwę i do Rumunii oraz udział w Air Policing Mission nad państwami bałtyckimi), jak i na kierunku południowym (misja szkoleniowa w Iraku w zakresie obsługi sprzętu postsowieckiego pozostającego na wyposażeniu armii irackiej).
Rosja groźna i kosztowna
Szczyt NATO potwierdził poważne traktowanie przez Sojusz zagrożenia rosyjskiego. Twardy nacisk prezydenta Donalda Trumpa na zwiększenie wydatków zbrojeniowych europejskich sojuszników do poziomu 2 proc. PKB jest tego potwierdzeniem. Państwo Islamskie i terroryści nie są wyzwaniem militarnym dla NATO. Są wyzwaniem politycznym i zadaniem z obszaru aktywności służb specjalnych, a nie wojska. Do rozbicia IS w Syrii i Iraku NATO ma aż nadto środków wojskowych. Nie musi się dozbrajać i wydawać aż 2 proc. PKB, by móc stawić czoło zbrojnym zastępom islamistów. Trudność w poradzeniu sobie z dżihadystami nie polega bowiem na braku militarnej potęgi NATO, dostatecznej do unicestwienia IS jako bytu terytorialnego, lecz na politycznej niezdolności Sojuszu do podjęcia decyzji o operacji zbrojnej na wielką skalę. Tej trudności na obecnym szczycie w Brukseli nie przezwyciężono. NATO nie wykazuje woli zaangażowania się w skali strategicznej w kolejną wojnę na Bliskim Wschodzie.
Wzrost nakładów na zbrojenia, którego żąda Trump od europejskich sojuszników USA, nie jest skutkiem obaw przed zalewem islamu, lecz twardą wojskową koniecznością zrównoważenia rosyjskiego potencjału wojskowego, intensywnie rozbudowywanego co najmniej od roku 2007 i górującego obecnie nad natowskim skalą gotowości bojowej w Europie. Prezydent USA, który wzywa europejskich sojuszników do intensyfikacji zbrojeń i który jednocześnie głosi potrzebę zwiększenia liczebności wojsk amerykańskich i amerykańskich nakładów na obronność, nie może budzić w Polsce niechęci. Czyni dokładnie to, o co nam chodzi. Przecież nie chcemy mieć niedozbrojonych sojuszników niezdolnych do walki. Na dodatek Polska jako jedno z czterech europejskich państw NATO (oprócz nas są to jeszcze Estonia, Grecja i Wielka Brytania) wydaje 2 proc. PKB na wojsko i może być pozostałym stawiana za wzór. Nakłady finansowe Polski, krajów bałtyckich i Rumunii na obronność mają przy tym poza oczywistym znaczeniem wojskowym (powodują przyrost sił i środków w dyspozycji narodowych sił zbrojnych naszych państw) także fundamentalny walor polityczny. Są potwierdzeniem realności zagrożenia traktowanego przez nasze kraje poważnie. Alarmowanie Waszyngtonu i domaganie się od niego wsparcia na koszt podatników amerykańskich oraz poświęceń ze strony amerykańskich żołnierzy przy jednoczesnym cięciu wydatków wojskowych i zbrojeń ze strony tych, którzy najgłośniej o zagrożeniu rosyjskim rozprawiają, byłoby politycznie kompromitujące i podważałoby wiarygodność naszej oceny realności wyzwania stawianego przez Rosję. Prezydent Trump nie może skutecznie wzywać swoich wyborców do poświęceń na rzecz bezpieczeństwa europejskich sojuszników USA, gdy ci sojusznicy sami skąpić będą własnych wysiłków na rzecz obronności. Polska należy do tych nielicznych krajów, które potwierdzają czynem i poprzez nakłady finansowe swój poważny stosunek do kolektywnej obrony w ramach NATO.
Terroryzm potępiony, czyli brak przełomu
Krwawy zamach w Manchesterze wywołał zwyczajowe już potępienie barbarzyństwa, jakimi są akty terroru i zapowiedź zdecydowanej rozprawy z terrorystami. Nie podjęto jednak żadnych konkretnych decyzji pozwalających mieć nadzieję na przełom w walce, która toczy się przecież już od 11 września 2001 r., a zatem szesnasty rok.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Rosja
#NATO
Przemysław Żurawski vel Grajewski