10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

​Schetyna kontratakuje

Dosyć tego, przestałem być miły – grzmi Mateusz Kijowski, krocząc w blasku zachodzącego słońca przez Krakowskie Przemieście.

Dosyć tego, przestałem być miły – grzmi Mateusz Kijowski, krocząc w blasku zachodzącego słońca przez Krakowskie Przemieście. To tylko jeden z obrazków, które zapadną nam w pamięć po sobotnim Marszu Wolności. A dalej było tylko śmieszniej. I straszniej. I tylko Schetyna ma powód do zadowolenia.

Jest nas sto tysięcy – mówił Grzegorz Schetyna, przemawiając ze sceny na placu Konstytucji w Warszawie. Dalej formułowanie wniosków nie szło mu już tak dobrze, bo dość długo zastanawiał się, zanim przyszło mu do głowy, że oto PiS „chce znowu przywrócić konstytucję z 1952 r.”. Ale z przemówienia Schetyny jedną rzecz można traktować poważnie – to propozycja wspólnych list, które zdaniem lidera PO mają się okazać kluczem do wygrania wyborów cztery razy z rzędu: samorządowych, parlamentarnych, europejskich, wreszcie prezydenckich w 2020 r.

Abstrahując od tego, czy triumwirat Schetyny z Ryszardem Petru i Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem jest w stanie uwieść Polaków, warto powiedzieć, że pomysł powołania tego tercetu egzotycznego nie za bardzo spodobał się pozostałym liderom opozycji parlamentarnej. A nawet pozaparlamentarnej – na marszu zjawił się też Marek Borowski, sugerujący konieczność powołania Komitetu Porozumiewawczego Partii Politycznych (KPPP – nie mylić z KPP).

Marsz Schetyny

Nic dziwnego. Marsz Wolności odniósł sukces na pewno w jednym wymiarze. Pokazał, że na scenie politycznej po okresie turbulencji związanych z nadaktywnością Nowoczesnej czy podrygami Komitetu Obrony Demokracji wraca stare – podział na PiS i Platformę z satelickimi partiami o marginalnym znaczeniu. Jeszcze przed sobotnim marszem rozmawiałem z politologiem prof. Rafałem Chwedorukiem. Już wówczas badacz przyznał, że marsz pokaże całkowitą hegemonię Platformy i będzie niejako manifestem politycznym Grzegorza Schetyny, który chce nim udowodnić, że Platforma to „najważniejsza strona opozycji”. Tak się stało.

Ale to jednak zaskakujące, że mimo retoryki sprowadzającej się jedynie do całkowitej negacji działań rządu Prawa i Sprawiedliwości, retoryki okraszanej wypowiedziami o rzekomym łamaniu konstytucji i zagrożeniu wolności, sondaże pokazują, że Platforma cieszy się stosunkowo wysokim poparciem. Gdy bowiem spytać zarówno polityków Platformy, jak i szeregowych uczestników marszu, trudno szukać konkretów. Chyba że przyjąć za takowy wypowiedź Joanny Muchy. – Dzisiejsza partia rządząca uważa, że przegłosowywanie większościowe to jest demokracja. To jest bolszewizm! – mówiła reporterowi telewizji internetowej Stream1.

O czym to świadczy? Ano chyba o tym, że liczba wyborców, którzy politykę pojmują w kategoriach merytorycznych rodem ze „Szkła kontaktowego”, wciąż jest spora. Inna rzecz, że skupienie się ich akurat wokół Platformy Obywatelskiej – partii o najsilniejszej pozycji kadrowej i finansowej – jest z punktu widzenia logiki wyborczej zrozumiałe. Poza tym pozycja nie różni się bowiem wcale, co unaocznił nam sobotni marsz.

Przykładów jest aż nadto. Warto choćby odnotować bijącą rekordy popularności wypowiedź samorządowca z PSL-u, który na pytanie, dlaczego przyjechał, odpowiedział, że nie wie, nie ma postulatów, a w ogóle to nie ma nic do zaprezentowania. Naprawdę, chciałbym nie być złośliwy i dość dobrze przejrzałem relacje z sobotnich uroczystości. Te dwie wypowiedzi to i tak szczyt merytoryki, bo i liderzy się nie popisali.

Starczy powiedzieć, że prezes PSL-u Władysław Kosiniak-Kamysz pogalopował w stronę opowieści o chłopach pańszczyźnianych wyzyskiwanych przez „nieludzkich panów”, a Ryszard Petru tak zachwycił się możliwością wypowiedzi ze sceny na placu Konstytucji, że mówił o rzekomym finansowaniu Radia Maryja z budżetu i konieczności rozdziału państwa od Kościoła. I tylko jak zwykle złośliwe kamery zarejestrowały heroiczne próby przepchnięcia się do pierwszego rzędu przemawiających podejmowane przez posłankę Katarzynę Lubnauer, pozorną następczynię Petru na fotelu lidera Nowoczesnej. Wszyscy oni z przyklejonym uśmiechem usiłowali być przeciwwagą dla triumfującego, wzywającego do wspólnych list Schetyny. Schetyny, który najwyraźniej podniósł się po obiciu go przez Donalda Tuska podczas jego wizyty w Polsce.

Już w niedzielnych programach telewizyjnych i Lubnauer, i politycy PSL-u odcięli się od propozycji Schetyny o wspólnych listach, do czego namawiał choćby były poseł SLD Bartosz Arłukowicz, rugając swoich kolegów z opozycji. Nic dziwnego, oznaczałoby to ich absolutną marginalizację, choć przyznajmy – porządkowałoby sytuację, stawiając przed Polakami jasny wybór – PiS i anty-PiS.

Chamstwo, SB i „katiusza”

Na koniec warto przedstawić kilka migawek, które pokazują, jak postrzega się wolność w szeregach partii rządzącej. Dziennikarz tygodnika „Do Rzeczy” Wojciech Wybranowski opublikował wypowiedź Pawła Bartoszewskiego, działacza Platformy Obywatelskiej i doradcy burmistrza Goleniowa, który w jednym z serwisów społecznościowych opublikował fotografię z autobusu jadącego na marsz i okrasił je komentarzem: „No pisiory! Jedziemy po was! Cała zasrana stołeczna policja wam nie pomoże! ”.

I gdyby tego typu zachowania były domeną jedynie szeregowych działaczy, można by na nie zrzucić kurtynę milczenia. Gorzej, że nawet liderzy opozycji – bo za takiego trzeba chyba uznać posła Michała Szczerbę – nie potrafili utrzymać nerwów na wodzy, grożąc dziennikarzowi „Wiadomości” Michałowi Adamczykowi zwolnieniem z pracy, gdy Platforma wróci do władzy. Ten sam Szczerba, przypomnijmy, najbardziej w grudniu ub.r. rwał szaty w obronie rzekomo zagrożonych mediów. Rewolucyjne czystki śnią się chyba także Janowi Grabcowi, który zapowiada rozliczanie policji za podawanie niezgodnych z wyobrażeniami polityków PO danych o frekwencji.

I tylko na marginesie sobotniego marszu przeczłapali byli funkcjonariusze komunistycznej bezpieki i innych służb specjalnych, którzy w Platformie Obywatelskiej widzą jedyną nadzieję na uratowanie swoich uposażeń emerytalnych. Śpiewając o zagrożeniu demokracji na melodię sowieckiej pieśni „Katiusza”, przekonywali o swoim cierpieniu i niesprawiedliwości. Smutni Marek Dukaczewski i Gromosław Czempiński wraz z podwładnymi to jeden z niewielu istotnie budujących obrazków. No, chyba oprócz tego, na którym samotny Mateusz Kijowski przekonuje, że się wściekł. A miał chyba o co, bo po serii kompromitacji nie zaproszono go nawet na scenę, by wygłosił przemówienie.

Inna rzecz, że przymierzany na nowego lidera KOD-u Krzysztof Łoziński pokazał, iż pewna formacja intelektualna jest właściwa dla tego środowiska. „Znajdą się taczki na Dudy i Kaczki” – przekonywał z pewnością w głosie. Cóż, można mu tylko przypomnieć, że jego antenat, tak dziś się wściekający, jeszcze rok temu był na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” witany słowami „Marsz, marsz Kijowski”. Dziś plącze się samotnie, przytulany z rzadka przez skacowane niewiasty (kto nie wierzy, niech poszuka filmu na Niezależna.pl).

Z sobotniego marszu zapamiętamy więc dwie rzeczy – postępującą niewydolność intelektualną opozycji i jednoczesną dominację w tej magmie partii Grzegorza Schetyny. Gdzie tu jednak wolność, tak rzekomo zagrożona? Chyba istotnie jest tak, jak w programie „Gość Wiadomości” powiedział Bronisław Wildstein. Nie ma nic złego w maszerowaniu. Gorzej, jeśli zwykłą walkę polityczną tłumaczy się rzekomą obroną rzekomo zagrożonej wolności. Spór o kształt państwa, o jego fundamenty ustrojowe czy wreszcie o kształt reformy szkolnictwa jako żywo nie mają nic wspólnego z obroną wolności.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Marsz Wolności #Platforma Obywatelska #PO #Grzegorz Schetyna

Wojciech Mucha