Z jednej strony precyzyjne uderzenia w układy mafijne i styk polityki i biznesu. Z drugiej nieskoordynowane działania na szczeblu informacyjnym i niezrozumiałe z punktu widzenia logiki otwieranie kolejnych, mniejszych frontów. Politycy partii rządzącej powinni zdać sobie wreszcie sprawę, o co toczy się gra i jakiej precyzji wymaga.
Nie tak dawno miałem okazję rozmawiać z wysokim urzędnikiem Ministerstwa Rozwoju. Ów opowiadał mi o planie, który ma do minimum zredukować przestępczy proceder handlu paliwem bez akcyzy. Rozwiązania mają być wprowadzone w 2017 r. Będzie to olbrzymi cios wymierzony w mafię paliwową.
Teraz coś z drugiej strony. Jeszcze zanim zacząłem pracę w „Codziennej”, więc w okolicach 2010 r., mój serdeczny przyjaciel, kierowca ciężarówki ze wszelkimi uprawnieniami do przewozu materiałów niebezpiecznych (w tym paliwa), opowiadał mi o skali, jaką w naszym kraju przyjmuje handel benzyną bez akcyzy. Jeśli tylko połowa opowieści o bonzach zarabiających tyle, że stać ich na kupno nowego mieszkania miesięcznie(!) jest prawdą, pokazuje to skalę procederu. Nielegalne rozlewnie, miliony złotych omijające skarb państwa. W 2015 r. mówiło się, że „nielegalny handel paliwami jest tak powszechny, iż zagraża stabilności branży. Straty budżetu z tytułu niezapłaconych podatków mogą sięgać 3,5 mld zł rocznie” („Uważam Rze”).
Realna płaszczyzna sporu
Codziennie z mediów płyną informacje o rozbijaniu kolejnych grup przestępczych. Zbrojnych, finansowych, tych otorbiających sądy, będących na styku biznesu i polityki, dotykających „nietykalnych” drenujących miliony ze skarbu państwa. Komisja ds. Amber Gold pokazuje milionom Polaków „teoretyczność państwa” Tuska i ekipy. Śledząc media inne niż te rozrywające szaty z powodu pozbawienia ubeków kolosalnych przywilejów, można odnieść wrażenie, że CBŚP i CBA mają tyle pracy, że „nie mają czasu załadować taczek”.
I to jest, drodzy Państwo realna płaszczyzna sporu. To spór o to, czy wreszcie zostanie przeprowadzona seria precyzyjnych uderzeń w „układ”, który trwa w III RP od jej zarania, a korzeniami sięga jeszcze głębiej – w czasy „konstruktywnej opozycji” i „ugodowych gremiów” nieboszczki PZPR, czy nastąpi „powrót do tego, co było”.
Trudno jest (choć da się, jak widać) wychodzić na ulice w obronie ubeckich emerytur. Nie da się oficjalnie bronić mafii paliwowej i przestępców siedzących na VAT-owskich karuzelach. Nie można głośno powiedzieć, że zagrożone są ciemne interesy ludzi ze świecznika. Dlatego sprowadza się podział do „walki o demokrację”, „obrony Trybunału” czy wreszcie, jak w ostatnich dniach, „obrony mediów”.
Nie dajmy z siebie robić idiotów
Gra wcale nie idzie o wolność słowa. Decyzja marszałka Marka Kuchcińskiego, by dawać pretekst do gardłowania o jej ograniczaniu, była ze wszech miar błędna, nieskonsultowana, jak się dowiadujemy, niepopularna w samym PiS-ie. I nikomu niepotrzebna. Jest to zresztą kolejny błąd, a nawet „wielbłąd”. Nie zaczyna się sporu na wielu frontach, zwłaszcza z dziennikarzami, gdy ma się wymierzyć cios w patologie rujnujące kraj. Nie buja się w takich momentach ideologią, nie wypuszcza nieskoordynowanych przekazów do społeczeństwa. Nie dopuszcza do głosu polityków „czwartego szeregu”, chcących zabłysnąć niezbyt przemyślanymi wypowiedziami. Politycy „obozu niepodległościowego”, którzy zapowiadali, że będą jak żona Cezara, powinni trzymać się swojej obietnicy.
To decyzja marszałka Kuchcińskiego dała opozycji pretekst do sejmowej awantury, na jaką PiS nie zdecydował się przez osiem lat bycia w opozycji. Nigdy nie było W Sejmie takiej dziczy jak ta, która wyszła na gwizdek, nomem omen marszałka Kuchcińskiego. Czekali na pretekst i się doczekali.
Na ulice wylegli zwolennicy „tego, co było”. Obrońcy starego porządku, którzy w piątek wraz z podchmieloną dziczą, przypominającą swoim zachowaniem ludzi atakujących krzyż na Krakowskim Przedmieściu, nie dość, że udawali rannych, to jeszcze atakowali parlamentarzystów. Film, na którym posłanka PiS-u prof. Krystyna Pawłowicz przechodzi przez rozwścieczony tłum niczym przez „ścieżkę zdrowia” powinien być ostrzeżeniem. Nastroje się radykalizują.
Nie twierdzę jednocześnie, że obok dziczy i „obrońców III RP” nie było i nie ma wśród protestujących ludzi realnie zatroskanych o stan państwa. Nie każdemu muszą podobać się rządy Prawa i Sprawiedliwości. Powinien się jednak zastanowić, czy kontestując działania władzy, chce jednocześnie stawać w jednym szeregu z płk. Adamem Mazgułą, Mateuszem Kijowskim i gen. Markiem Dukaczewskim, dziarsko przechadzającym się pomiędzy kodowcami.
Tituszki z KOD-u
Jest jeszcze jedna rzecz, na którą nie mogę nie zwrócić uwagi. Porównanie sytuacji w Polsce z nastrojami na Ukrainie tuż przed Majdanem, rewolucją godności w 2013 r. Kijowski Majdan, zjednoczony w sprzeciwie przeciwko rządom oligarchów, postkomunistycznej korupcji, deptaniu godności i praw obywatelskich, pochłonął sto ofiar. Polski majdan, jeśli miałby teraz się zawiązać, bardziej przypominałby kontrmanifestację z udziałem opłacanych za brudne pieniądze ukraińsko-sowieckich tituszek niż rewolucję godności. Pod batutą Dukaczewskiego, Mazguły i „ludzi cienia”.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#KOD
#PiS
Wojciech Mucha