Ileż to razy nasłuchaliśmy się, że polski patriotyzm jest „trumienno-gablotowy”? Że ogranicza się do bigoteryjnej podniosłości i wzmożonych uniesień? Te zarzuty można zbyć machnięciem ręki – zazwyczaj wygłaszają je osoby, które drwią z każdej możliwej świętości. To ludzie wiecznie obrażeni na „Polskię i polaczków”, która jest ich zdaniem zaściankowo-makatkowa, żyjąca wspomnieniem dawnej potęgi i skupiona na „pucowaniu śniedzi”. Nie taka, jak „oni” chcą.
Ale częstokroć podnoszono również inne zarzuty. Oprócz tych, że polski patriotyzm jest rzekomo „smutny” (jakby zaduma i refleksja były czymś pierwotnie złym), mówiono, że brak go w życiu publicznym. Przeciwstawiano go anglosaskiemu pojmowaniu przywiązania do ojczyzny, gdzie nie brak w życiu publicznym symboli narodowych. Do tego stopnia, że nikogo nie dziwi choćby tort urodzinowy z wizerunkiem flagi USA, herbata podawana w serwisie z wizerunkiem bohaterów narodowych czy (zakrawająca jednak na przesadę) sesja zdjęciowa, w której modelka występuje przyodziana jedynie we flagę państwową. – Zobaczcie – mówili – tak się dziś okazuje przywiązanie do barw ojczystych. – Dajcie już, polaczki, spokój z waszymi trumienkami, pomnikami, i klepaniem paciorków – powtarzali.
Noszę z dumą
Kiedy okazało się, że Polacy dokonali swoistej synergii tych dwóch postaw – obok podniosłego czczenia rocznic i bohaterów (jak choćby tłumnie obchodzone w całym kraju święta 1 marca – Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, 1 sierpnia – rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego czy 11 listopada – Święto Niepodległości) udało się wykształcić radosny, ale jednak zazwyczaj niepopadający w trywializację model obecności symboliki patriotycznej w życiu codziennym. To właśnie te wszelkie nalepki, wlepki, flagi przyczepiane do samochodów, patriotyczna odzież czy choćby „patriotyzm gospodarczy”, którego przejawem jest aplikacja do telefonu komórkowego, pozwalająca sprawdzić, czy kupowany produkt został wyprodukowany w naszym kraju.
I choć pojawiają się oczywiście skrajności (jak choćby pościel w barwach narodowych czy napój energetyczny „Żołnierze Wyklęci”), to komentarze, które owe pomysły zbierają, pokazują, że daleko jest od powszechnej ich akceptacji. Podobnie jest z bielizną czy np. wspomnianą rozbieraną sesją zdjęciową. Ten stopień desakralizacji narodowych symboli wydaje się dla większości Polaków głęboko nieakceptowalny. Oczywiście, nie brakuje ludzi, którzy bezrefleksyjnie podchodzą do sprawy, wymiennie wkładając koszulkę z rtm. Pileckim i np. buldogiem atakującym policyjny radiowóz, czy wypadków nieuctwa, np. pewien młodzieniec, który na jednej łydce wytatuował sobie kotwicę Polski Walczącej, a na drugiej wizerunek Ernesto „Che” Geuvary (zdjęcie łydek jegomościa bije rekordy popularności w internecie). To jednak wyjątki. Nie mam wątpliwości, że większość ludzi traktuje symbole z szacunkiem i należną czcią.
„Noszę z dumą” – to obowiązująca zasada.
Zdeptać Mapę Przeszłości
Nie przeszkadza to jednak niektórym komentatorom popadać w oburzenie. Gromy posypały się na anonimowego organizatora ciekawej akcji upamiętniającej Powstanie Warszawskie. Internauta ukrywający się pod nickiem Mapa Przeszłości zaprosił do odczytywania historii różnych ludzi związanych z powstaniem – od osób publicznych po chętnych do włączenia się do akcji użytkowników serwisu Twitter. Każda z tych osób przed kamerą czytała historię dotyczącą jednego z 63 dni warszawskiej walki. Większość uczestników przywdziewała na okoliczność nagrania biało-czerwone przepaski, nawiązujące do tych noszonych przez powstańców w czasie zrywu. I to wywołało furię. Na początek wzburzył się jeden z dziennikarzy dziennika „Polska The Times”, pisząc, że przepaski są własnością symboliczną powstańców. W sukurs przyszły mu tuzy polskiej publicystyki – Tomasz Lis i paru innych (którzy z symbolami patriotycznymi mieli zresztą zazwyczaj nie po drodze). Podniosło się (nie) święte oburzenie, że pamięć jest szargana, a całość to „prymitywny lans” uczestników akcji. Wyburzyły się środowiska „okołowyborcze” i paru dyżurnych hejterów.
Abstrahując od tego, że część wspomnianych krytyków akcji zrobiło bardzo wiele, by skutecznie zohydzić Polakom pamięć i tożsamość w ogóle (by wspomnieć teksty o tym, że „patriotyzm jest jak rasizm” lub że „naród to zło, które płynie we krwi”), to w swojej schizofrenii wielokrotnie pokazywali na łamach mediów tzw. głównego nurtu choćby inscenizacje historyczne, w których młodzi ludzie przebierali się za powstańców lub nosili wspomniane opaski. Wtedy nie oburzało ich „bezczeszczenie własności powstańczej”. No ale wtedy rządził kto inny, więc oficjalne obchody były „lepsze”, niezależnie czy robiono powstańczy mural, czy orła z czekolady.
Ale nie spotkamy z ich strony oburzenia choćby na akcję wpinania sobie w klapy żonkili przy okazji rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim. Żonkil nawiązuje przecież do gwiazdy Dawida, symbolu, którym Niemcy chcieli stygmatyzować Żydów na okupowanych przez siebie ziemiach. I długo można jeszcze znęcać się nad kondycją intelektualną krytyków akcji patriotycznej Mapy Przeszłości.
Papcio ich zaorał
Ale po co to robić? Najlepszą odpowiedź wszelkim „diabłom, co to się w ornaty przebrały”, dał Henryk Jerzy Chmielewski, popularny Papcio Chmiel, twórca legendarnego komiksu o przygodach Tytusa, Romka i A’Tomka. W przesłanym do „Gazety Polskiej Codziennie” okolicznościowym rysunku przedstawił bohaterów swojego komiksu w powstańczych mundurach, z obowiązkowymi opaskami na ramionach. Chmielewski, uczestnik Powstania Warszawskiego w 7. Pułku Piechoty AK „Garłuch”, jest jedną z ostatnich osób, której chodziłoby o zszarganie pamięci powstania. Wie przy tym doskonale, że ten rodzaj włączenia pamięci o zrywie do popkultury może jedynie przysłużyć się utrwaleniu pamięci o wydarzeniach z 1944 r. I tak człekokształtny bohater komiksu okazał się bardziej ludzki niż „nadredaktorzy z wiodących mediów”. Nie do końca jeszcze najwyraźniej „uczłowieczeni” mieszkańcy znanych z komiksu Chmielewskiego „Wysp nonsensu”.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#patriotyzm
Wojciech Mucha