Sprzedaliśmy zakłady lotnicze za 300 mln zł, żeby zaraz potem kupić śmigłowce za ponad 10 mld zł. Działania w poprzednich latach zamiast modernizować, osłabiały lub wprost likwidowały polski potencjał zbrojeniowy.
Włos się jeży na głowie, gdy przypomina się nieuzasadniony optymizm, z jakim poprzednia ekipa rządząca oceniała zagrożenia dla Polski. A ta ocena stanowiła podstawę strategii obronnej, jaką koalicja PO-PSL opracowała dla kraju. Przypomnijmy, że jeszcze w 2013 r. opublikowana przez BBN pod światłym przywództwem gen. Stanisława Kozieja oficjalna doktryna obronna RP stwierdzała, że Rosja nie stanowi żadnego zagrożenia dla bezpieczeństwa Polski.
Trwanie na wulkanie
Inwazja rosyjskich sił na Ukrainie pokazała jak nieprzewidywalna – dla ówczesnych „strategów” obozu władzy – jest sytuacja w najbliższym sąsiedztwie Polski. Nie zmieniło to jednak wiele – faktyczne przestawienie wektorów polskiego bezpieczeństwa może nastąpić dopiero teraz, po odsunięciu od władzy rządu Donalda Tuska czy Ewy Kopacz i odejściu w niesławie prezydenta Bronisława Komorowskiego wraz z ich środowiskiem.
Tymczasem Europa Zachodnia zdaje się ignorować to, co dzieje się w regionie, i zapewne faktycznie pogodziła się z „nowym porządkiem” na granicy rosyjsko ukraińskiej. Wygląda to tak, jakby tylko nam zależało na suwerenności Ukrainy i bezpieczeństwie Europy Środkowo-Wschodniej. Tyle tylko, że ten wulkan jest drzemiący, a nie wygasły, z licznymi przesłankami do przejścia w stan aktywny. Wydaje się, że nie sytuacja w regionie, ale to, że mamy do wydania ponad 130 mld zł na modernizację sił zbrojnych, przyciąga zagraniczne rządy i delegacje koncernów do składania wizyt w komórkach naszego Ministerstwa Obrony Narodowej. Ogromnego znaczenia w tym świetle nabiera pytanie o udział polskiego przemysłu w modernizacji sił zbrojnych.
Bez planu, bez koordynacji
Od ponad 15 lat prowadzimy negocjacje związane z kupowaniem sprzętu wojskowego dla naszej armii. Warto postawić pytanie, na ile skuteczne są te działania i czy te 15 lat sprawiło, że mamy nowoczesne, na naszą miarę, uzbrojenie? Przeprowadzane w ostatnich latach zmiany w konfiguracji pozyskiwanego uzbrojenia mogą jedynie świadczyć o braku klarownej wizji, planu i konsekwencji w modernizacji naszych sił. Jednym z głównych problemów jest rozproszenie kompetencji posiadanych przez polskie podmioty w zakresie negocjacji z zagranicznymi partnerami. Niezmiernie ważną decyzją było powołanie w MON-ie Biura do spraw Umów Offsetowych, które odpowiada za zarządzanie procesem przygotowania i realizacji umów offsetowych, wynikających z zagranicznych dostaw sprzętu wojskowego. Celem działalności Biura ma być zapewnienie warunków do zawierania umów służących ochronie podstawowego interesu bezpieczeństwa państwa. Biuro zajmuje się offsetem związanym z nowymi umowami. W Ministerstwie Gospodarki (obecnie Ministerstwo Rozwoju) funkcjonuje zaś analogiczna komórka o nazwie Departament Programów Offsetowych (DPO), zajmująca się już podpisanymi umowami. I znów trzeba postawić pytanie: czy stać nas na utrzymywanie identycznych departamentów w dwóch różnych resortach?
Warto przy tym zauważyć, że wojskowa komórka offsetowa zaskoczyła chyba wszystkich, a przede wszystkim członków poprzedniego rządu, swoim podejściem, skrupulatnością i rzetelnością w zapewnieniu realizacji naszych interesów narodowych. Dokonuje rzetelnej analizy uwzględniającej zarówno interesy MON u, jak i polskiego przemysłu zbrojeniowego, co nie dla wszystkich jest wygodne. Nowy rząd, zapewne nieoczekiwanie dla siebie, ma do dyspozycji przyzwoity dorobek niewykorzystywanego poprzednio potencjału wojskowych struktur.
Umiemy budować
Powszechnie znany jest deal stulecia, polegający na sprzedaży PZL Świdnik za kwotę ponad 300 mln zł, a następnie ogłoszenie planowanego zakupu śmigłowców za ponad 10 mld zł. Innymi słowy pozbyliśmy się własnych możliwości produkcyjnych śmigłowców w sytuacji bezwzględnej potrzeby ich pozyskania przez nasze siły zbrojne. A na koniec ogłoszono kolejne „genialne” posunięcie PO-PSL – budowę nowego zakładu produkcji śmigłowców w Radomiu lub Łodzi. Wielu ekspertów uważa, że takich przykładów mamy dziesiątki, ale ostatnie „poruszenie” w obszarze morskim prowokuje do analizy kwestii morskich. Odbudowa naszego potencjału morskiego to duże wyzwanie w świetle sytuacji, z jaką mamy dzisiaj do czynienia. Niekończąca się upadłość Stoczni Marynarki Wojennej, podzielenie stoczni Nauty na wiele małych spółek i przeniesienie w głąb lądu dowództwa Marynarki Wojennej bynajmniej nie są przykładami sukcesu. Chociażby tylko ze względu na konieczność prowadzenia prac remontowych czy modernizację naszych okrętów powinniśmy mieć stocznię zdolną zaspokoić potrzeby Marynarki Wojennej, ale wszystko wskazuje na to, że przez wiele lat możemy jej nie mieć. Trzeba nie tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, jak mamy budować nowe okręty (np.: „Miecznik” i „Czapla”), ale również kontynuować budowę jednostek klasy Kormoran czy też ostatecznie zakończyć budowę „Ślązaka”. Warto jednak analizować nasze możliwości na przykładzie budowy nowoczesnego niszczyciela min „Kormoran II” realizowanej w całości przez polskie konsorcjum. Budowa tego okrętu znajduje się w końcowej fazie przygotowań do testów morskich – w listopadzie tego roku planowane jest przekazanie okrętu Marynarce Wojennej RP. Mamy tu do czynienia z przykładem właściwej kombinacji kompetencji polskich przedsiębiorstw. Konsorcjum stworzone w rzeczywistości przez Remontową Ship Building i Centrum Techniki Morskiej (trzeci członek konsorcjum to będąca niestety w upadłości Stocznia Marynarki Wojennej odgrywająca rolę raczej symboliczną) wedle wszelkich przesłanek zakończy budowę na czas i zgodnie z wymogami Inspektoratu Uzbrojenia. Na podkreślenie zasługuje procentowy udział polskiego przemysłu i polskiej myśli technicznej na poziomie 55 proc., co raczej jest rzadkością na naszym rynku. W kolejnych okrętach tej klasy przewiduje się nawet, że polski udział będzie jeszcze wyższy. Co należy zrobić, aby podobnie było w innych programach morskich i by jednocześnie spełnione zostały wymogi zdefiniowane przez Marynarkę Wojenną RP? Przykład Kormorana pokazuje, że kluczową rolę w realizacji projektów morskich odgrywają właściwe zarządzanie tymi projektami, zachowanie pełnej kontroli nad systemem dowodzenia, maksymalne wykorzystanie kompetencji posiadanych przez konsorcjantów i dobra współpraca z użytkownikiem. Podział stoczni na wiele niezależnych spółek znacząco utrudnia realizację dużych projektów wymagających należytej koordynacji i niezbędna jest konsolidacja kompetencji. Brakujące technologie należałoby pozyskać z zewnątrz, tyle że formuła offsetu jest w naszych warunkach zwiastunem porażki rodzimego przemysłu. Wskazuje na zagranicznych, a nie rodzimych dostawców, ponieważ z definicji oznacza inwestycje dokonywane w zamian za zakup zagranicznej technologii.
Okrętu serce i głowa
Sercem nowoczesnego okrętu jest system dowodzenia, który integruje środki walki osadzone na właściwej platformie. Niestety u większości decydentów pokutuje błędne przekonanie, że najważniejszy jest kadłub definiowany „po wojskowemu” m.in. jako „konstrukcja przestrzenna statku, nadająca mu kształt oraz zapewniająca mu pływalność”. Nie ma tu mowy o systemach niezbędnych do realizacji misji, skonfigurowanych w ramach systemu kierowania walką na okręcie, znanego również jako Combat Management System (CMS). A tak naprawdę o ten system toczy się walka pomiędzy potencjalnymi dostawcami okrętu jako całości. To system determinuje dzisiaj zdolności okrętu, a ten, kto dostarcza system walki, panuje nad sensorami i efektorami (w uproszczeniu sensory to „oczy” systemu, a efektory to jego „pięść”). Kto zaś panuje nad sensorami i efektorami, ten panuje nad możliwościami bojowymi okrętu w trakcie całego cyklu jego życia. Pełne panowanie nad systemem kierowania walką, a więc posiadanie pełnej wiedzy o algorytmach i kodach źródłowych, determinuje możliwość suwerennego użycia całego okrętu. Posiadając swoisty klucz do systemu (kody dostępu), wróg może obezwładnić największy nawet okręt, np. wyłączając na nim prąd (w takiej sytuacji zapewne nie ma nawet potrzeby strzelać, bo obezwładniony okręt sam może się wywrócić). Jednocześnie kontrola nad CMS pozwala na zachowanie decydującego zdania w procesie integracji zewnętrznej na poziomie systemu kierowania i dowodzenia siłami morskimi, włączając w to również uwarunkowania sojusznicze. Wszelkie odstępstwa od przyjętej konfiguracji systemów na okręcie nie mogą się odbyć bez zgody właściciela CMS. Oczywiście dotyczy to nie tylko modernizacji jednostki, ale również nawet najmniejszych zmian na okręcie. Ponoszone przy tym koszty są bardzo wysokie w odniesieniu do ceny pozyskania jednostki. Pojawia się więc pytanie, czy przez brak panowania nad kluczowymi systemami możemy dopuścić, aby polskie okręty znalazły się pod kontrolą państw trzecich? Przykład Kormorana II pokazuje, że istnieje w kraju dobrze zorganizowany i przygotowany potencjał wykonawczy. Mamy świetnie przygotowanych inżynierów, po których chętnie sięgają wielkie korporacje, oraz kadrę zarządzającą umiejącą kierować projektami o najwyższej komplikacji i poziomie odpowiedzialności. Wykorzystajmy i rozwijajmy te możliwości. Polskie systemy dowodzenia na okrętach z jednej strony zapewniają pełną suwerenność i bezpieczeństwo działania tych jednostek, a z drugiej strony podnoszą ich walory eksportowe, dając np. możliwość zaoferowania transferu technologii. Dodatkową korzyścią jest uzyskanie finansowania prac nad nowymi technologiami ze źródeł zewnętrznych. Z kolei udział polskich stoczni jest gwarancją utrzymania okrętu w całym jego ponad 30-letnim cyklu życia.
Zbrojeniówka ma narodowość
Konieczność rozwijania rodzimego przemysłu obronnego jest niepodważalną tezą w innych krajach – w Polsce na szczęście właśnie zaczyna być ważna. Największe mocarstwa wiedzą, jak ważne są narodowe możliwości produkcji sprzętu wojskowego. W wypadku rzeczywistego konfliktu suwerenność własnego przemysłu obronnego może mieć znaczenie decydujące. Dlatego za wszelką cenę starają się we własnym zakresie zaopatrywać swoje siły zbrojne, ograniczając import do minimum. Jeśli spojrzymy na Amerykanów, Rosjan, ale również Turcję, to widać jaskrawo determinację do zaspokajania potrzeb sprzętowych na bazie własnego przemysłu obronnego. Jeśli już utworzone zostaje jakieś konsorcjum z udziałem podmiotów gospodarczych tych państw, to chyba bardziej chodzi tu o „wyssanie” wiedzy od partnerów niż rzeczywistą intencję zakupu nowego, wspólnego produktu. Oczywiście Polska to nie USA ani nawet Turcja. Nie wszystko możemy wyprodukować sami. Tym bardziej jednak nie możemy zachowywać się jak dziecko w sklepie z zabawkami.
Inwestycje we własny przemysł zbrojeniowy nie tylko stymulują wzrost gospodarczy, ale też są doskonałym źródłem nowych technologii i rozwoju krajowej myśli technicznej. Konieczne przy tym jest wzmocnienie tego procesu poprzez pozyskanie nowoczesnych technologii wraz z prawami autorskimi (np. poprzez wspólne prace badawczo-rozwojowe). Dotyczy to jednakże tylko takich technologii, które są rzeczywiście niezbędne i w sposób konkretny znacząco wzmacniają nasz potencjał technologiczny czy produkcyjny. I właśnie to powinno leżeć u podstaw decyzji podejmowanych w celu uzbrojenia polskiej armii.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Adrian Stankowski