Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Podgrzewany konflikt

Zapowiedziany przez KOD i opozycję „wielki marsz antyrządowy”, organizowany pod hasłami obrony konstytucji i polskiej obecności w Unii Europejskiej, przeszedł w sobotę ulic

Zapowiedziany przez KOD i opozycję „wielki marsz antyrządowy”, organizowany pod hasłami obrony konstytucji i polskiej obecności w Unii Europejskiej, przeszedł w sobotę ulicami Warszawy. Dokąd zaprowadzi podgrzewanie nastrojów i czy może być ono skuteczne w sytuacji, gdy politycy odwołanie się do emocji wciąż opierają na fałszywych przesłankach i komunikatach?

Obok licznych apelów podważających porządek prawny i deklaracji respektowania nawet nieopublikowanych wyroków Trybunału Konstytucyjnego coraz więcej w wypowiedziach polityków opozycji pojawia się wezwań do obywatelskiego nieposłuszeństwa i podgrzewania nastrojów społecznych. Władysław Frasyniuk coraz częściej porównuje dzisiejszą sytuację do stanu wojennego. „Jest zupełnie tak, jak po 13 grudnia 1981 r. Ten stan wojenny wprowadził Jarosław Kaczyński” – mówił w kwietniu „Newsweekowi”, łatwo zapominając o ofiarach śmiertelnych junty Wojciecha Jaruzelskiego. Wyprowadzenie ludzi na ulice, oczywiście pod własnym przywództwem, zapowiada Lech Wałęsa. „Gdy ta demagogia, populizm się nie sprawdzą, kiedy ludzie zauważą, jak szkodzą Polsce, to wtedy trzeba będzie podjąć męską decyzję i prawdopodobnie ja ją podejmę i zakończymy działanie tego niedobrego rządu, który tak szkodzi Polsce. Tak daleko szkodzą Polsce, że ja nie mogę się temu przyglądać. Jeśli ludzie mnie posłuchają, zakończę ten niedobry układ, niezdrowy dla Polski” – deklarował na antenie TVN były przywódca Solidarności, który dawno już stracił kontakt z rzeczywistością. Najdalej, co tłumaczyć można chyba tylko kompletnym zagubieniem lub gorliwością neofity, posunął się w ostatnich dniach prof. Ryszard Bugaj, mówiący o „rozstrzelaniu PiS-u”.

Hermetyczne inicjatywy

Zauważmy jednak, że niespecjalnie wiadomo, kogo harcownicy III Rzeczypospolitej mieliby dziś wyprowadzić na ulice. Demonstracje KOD-u osiągnęły już swoją pełną zdolność mobilizacji, po czym liczba uczestników zaczęła spadać. Wbrew nadziejom związanym z próbami propagandowego wykorzystania „inwigilacji w sieci” i społecznego projektu zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, nie udało się zainteresować antyrządowymi protestami liczących się grup młodzieży. Inne działania, takie jak „Kluby obywatelskie”, stanowią potwierdzenie dotychczasowych słabości – elitarne spotkania z przedstawicielami środowisk dawnej władzy i ich przyjaciół z mediów porwać mogą jedynie już przekonanych, wydają się inicjatywą dość hermetyczną.

Niektórzy publicyści biją na alarm, że opozycja gotowa jest doprowadzić do masowych protestów z użyciem przemocy, na marginesach analiz czai się wojna domowa i obawa przed rozlewem krwi. Jednocześnie sympatycy Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej wciąż zdają się nie dostrzegać, że w wypadku odwołania się do „kryterium ulicznego” przeciwko sobie nie będą mieli (a przynajmniej nie wyłącznie) na ogół pokojowych zwolenników PiS-u, lecz narodowców, kibiców, liczne grupy nastawione patriotycznie i opozycyjnie do magdalenki. Środowiska lokalne i struktury poziome – często nieformalne, nieprzypisane na stałe do żadnej partii politycznej, przerzucające sympatie pomiędzy Marianem Kowalskim, Pawłem Kukizem i Januszem Korwin-Mikkem – w większej reprezentacji widziane na niedawnym pogrzebie Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” niż podczas obchodów kolejnej rocznicy katastrofy smoleńskiej.

Koniec dwóch biegunów

Zjawisko to znamy już z kampanii prezydenckiej. Współpracownicy Bronisława Komorowskiego, wraz z jego medialnym zapleczem, nie byli w stanie pojąć, że młode osoby, przychodzące na wiece z krzesłami czy okładkami książki Wojciecha Sumlińskiego, wcale nie muszą być zwolennikami partii Jarosława Kaczyńskiego. Polska polityka przestaje bowiem być dwubiegunowa, czego pierwszą jaskółką były wybory, zarówno prezydenckie, jak i parlamentarne. Przykład węgierski pokazuje zaś, że po kompromitacji centrum i lewicy, przy dominującej pozycji partii (przynajmniej w odbiorze społecznym) prawicowej, jest też miejsce na jeszcze radykalniejszą siłę, kontestującą pozostałe stronnictwa polityczne. Niedostrzeganie tego procesu w polskiej polityce jest o tyle zaskakujące, że ludzie poprzedniej władzy, łącząc dawne obsesje „Gazety Wyborczej” z szaleństwem dzisiejszej europejskiej polityki imigracyjnej, lubią wspominać o zagrożeniu rasizmem, faszyzmem i wszystkimi cechami przypisywanymi ugrupowaniom w rodzaju ONR. Jeśli więc niektórzy przedstawiciele radykalizującej się opozycji śnią po cichu o wielkim konflikcie społecznym, chyba nie do końca zdają sobie sprawę, kto byłby w wypadku takiego starcia ich przeciwnikiem.

Gdzie jest klucz?

W 2006 r., po pół roku rządów PiS-u, wielu polityków spodziewało się, że prezydent Lech Kaczyński rozwiąże parlament, by doprowadzić do ponownych wyborów i zdobycia przez Prawo i Sprawiedliwość samodzielnej większości w Sejmie. Ponieważ w tamtym momencie oczywisty był wynik wyborczy niekorzystny dla Platformy, Donald Tusk zapowiadał niepodporządkowanie się takiej decyzji prezydenta. Przypomnijmy fragment rozmowy lidera PO z dziennikarkami „Gazety Wyborczej” ze stycznia 2006 r.

„(…) może dojść do bardzo poważnego kryzysu nie tylko konstytucyjnego. W tym parlamencie nie ma możliwości przeprowadzenia procedury impeachmentu, czyli usunięcia prezydenta z urzędu. Natomiast prezydent, który pozwoliłby sobie na złamanie konstytucji po to, żeby jego partia wygrała wybory, stawiałby Platformę w sytuacji, w której trzeba by wypowiedzieć obywatelskie posłuszeństwo takim decyzjom.
– Czyli?
– Trzy kropki postawcie.
– Co to znaczy: wypowiedzieć obywatelskie posłuszeństwo? Ludzi wyprowadzicie na ulicę?
– ...”

Lech Kaczyński parlamentu nie rozwiązał, doszło natomiast do polaryzacji społeczeństwa i wzrostu poparcia dla PO. W październiku 2007 r. odbył się Błękitny Marsz, później przywoływany jako przykład brutalizacji języka polityki w wykonaniu sympatyków Platformy. Dziś partia Schetyny znów chce zyskać popularność na podobnej imprezie, przypisując sobie sukces kilku środowisk – nie tylko PO, lecz również Nowoczesnej, KOD-u i lewicy. Sukces do ostatniej chwili niepewny, o czym świadczyły informacje o nerwowych poszukiwaniach uczestników majowego protestu pod hasłem pozostania w UE, z której rząd zresztą jak na razie nie zamierza wychodzić, co potwierdził w poniedziałek prezes Jarosław Kaczyński, mocno uderzając w opozycyjną narrację.

Poprzednim razem PO przejęła władzę dzięki nieczystej grze i trafnemu rozpoznaniu aspiracji części Polaków, ich modernizacyjnych ambicji i ukrytych kompleksów. W 2016 r. opozycji zostaje jedynie program negatywny. Zagubionego klucza do serc i umysłów Polaków żaden z jej liderów dotychczas nie odnalazł.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski