Byłemu opozycjoniście, kolporterowi prasy podziemnej w PRL, dziś żyjącemu w nędzy, Andrzejowi Garncarkowi grozi eksmisja. Od lat walczy bezskutecznie o odszkodowanie za prześladowania w PRL. Podkreśla, że gdyby miesięcznie otrzymał choć 10 razy mniej niż mają komunistyczni oprawcy, mógłby dalej wegetować.
Andrzej Garncarek na początku lat 80. był jednym z aktywniejszych kolporterów prasy podziemnej w Warszawie. Od 1980 r. działał w strukturach Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność”. W 1983 r. został zatrzymany przez SB za kolportowanie prasy.
Śledztwo wobec Garncarka było brutalne, mężczyzna był katowany, ale niezłomnie milczał i odmawiał wsypywania kolegów. – Byłem bity przez 48 godzin, złamano mi nos, uszkodzono czaszkę, a później bito w uszkodzone miejsca – opowiada opozycjonista.
Wskazuje, jak wielkie są krzywdy, których doznał w PRL. –
Utraciłem zdrowie. Mam silne zawirowania, bóle głowy, które się nasilają, po których upadam, tracę przytomność, mam trudności z poruszaniem się – mówi Garncarek.
Lista schorzeń, na jakie cierpi, jest długa. Choroby zaś postępują i przynoszą dalsze dolegliwości. –
Bicie odebrało mi zdrowie. Ale po nocach śni mi się upokarzanie, jakiemu poddano mnie w śledztwie. Rozbieranie na siłę, straszenie bronią, wyzywanie – relacjonuje opozycjonista.
Więcej w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie".
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Maciej Marosz