Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

​Ocena wyssana z palca

Okazuje się, że o pozycji ekonomicznej Polski w świecie decydują dwa czynniki: pozycja Andrzeja Rzeplińskiego oraz podróże zagraniczne Ryszarda Petru.

Okazuje się, że o pozycji ekonomicznej Polski w świecie decydują dwa czynniki: pozycja Andrzeja Rzeplińskiego oraz podróże zagraniczne Ryszarda Petru. Pierwszy czynnik został przy tym wprost ujęty w uzasadnieniu przygotowanym przez „grupę dziennikarzy ekonomicznych” ze Standard & Poor’s, drugiego zaś się domyślamy.

Ponoć to po rozmowie z liderem opozycji (z namaszczenia skompromitowanej wielokroć sondażowni IBRiS) i byłym ministrem finansów agencja podjęła decyzję o obniżeniu ratingu. Zaraz potem Petru zaczął mówić o „rzuceniu Polski na kolana”, co jakoby sprawia mu przykrość, choć dla uważnych obserwatorów tej kariery zdaje się być raczej wymarzonym stanem faktycznym, nie zaś sennym koszmarem.

Innego plastycznego porównania używa redaktor naczelny polskiego „Forbesa” Michał Broniatowski, dla którego „Polska, po raz pierwszy od przywrócenia demokracji utraciła zaufanie rynków finansowych. Utracone zostało dziewictwo. Nie jesteśmy już piękną panną, którą wszyscy się zachwycają”. „Rating w dół, to jak majtki w dół. Dziewictwo utracone” – tytułuje swój tekst ekspert, niekoniecznie od spraw Polski. Jako taki wiedziałby przecież, że owa panna była „brzydka i bez posagu”. Na marginesie: czy trzeba dodawać, że wydawcą pisma i właścicielem portalu „Forbes” jest niemiecki Ringier Axel Springer?

Standardy jak wyrocznie

Agencyjne oceny zawsze są sprawą dyskusyjną, choć mają oczywiście znaczenie. Kolejny raz jednak kreuje się u nas z wątpliwej instytucji bożka, z jego analiz zaś czyni prawdę objawioną. O wiele mniej chętnie cytuje się oświadczenie Ministerstwa Finansów, wskazujące na brak jakiegokolwiek ekonomicznego uzasadnienia decyzji agencji. Opozycja skupiła się wyłącznie na rechocie. Prezentując niezły poziom wskaźników, jakimi kierują się agencje ratingowe, rząd potwierdzić miał bowiem kwitnący stan gospodarki za czasów Platformy Obywatelskiej. Tak, jakby na ogólny obraz stanu państwa składały się wyłącznie cyfry, zbierane pod kątem inwestorów i spekulantów giełdowych. Zamykany lub wyprzedany przemysł, zwijająca się infrastruktura, utrudniony dostęp do opieki medycznej czy urągające godności ludzkiej szpitalne posiłki nigdy nie były przeszkodą, by przyznawać Polsce ocenę pozytywną.

„S&P obniżył rating Polski z AA- do BBB+. Panowie z PiS przestańcie bawić się na koszt Polaków” – dramatycznie apeluje na Twitterze Paweł Zalewski, niepomny, że to właśnie jego koledzy z opozycji pobiegli na skargę i znaleźli uważnych słuchaczy w tym mało ciekawym towarzystwie. Standard & Poor’s to agencja, która odegrała sporą rolę w amerykańskim kryzysie, do końca podtrzymując złudzenia inwestorów odnośnie do stabilności i wiarygodności kilku graczy, których spektakularne upadki oglądaliśmy niemal na żywo. Pechowo dla firmy i jej polskich pasów transmisyjnych, na kinowe ekrany wchodzi właśnie film „Big Short”, który dla osłabienia wiarygodności S&P zrobi więcej niż setki wypowiedzi, tweetów i analiz życzliwych obozowi zmiany komentatorów. Słowa Zalewskiego trzeba natomiast zestawić z o wiele uczciwszym, więc szybko, acz nieskutecznie, usuniętym z bloga, wpisem Waldemara Kuczyńskiego z 2007 r.:

„[…] Moim jedynym dobrym życzeniem byłoby, żeby Kaczyńskiego Duch Święty nawiedził i wyleczył z obsesji i jeszcze gorszych przypadłości. Wszystkie inne moje życzenia są złe i nie zamierzam ich ukrywać. Wiem co będzie robił. Życzę porażek na wszystkich frontach, bo każde zwycięstwo tego Układu to porażka Polski i zagrożenie dla wolności. Życzę także porażek gospodarczych, choć za to płacą ludzie”.


Ludzie zapłacą

Możliwe więc, choć na szczęście nie jest pewne, że ludzie faktycznie „zapłacą” za to, by panowie Petru i Szczurek, a może i Zalewski, wrócili do władzy, a międzynarodowa banksterka mogła zachować swój stan posiadania. Trzeba im tylko wmówić, że leży to w ich własnym interesie, prawdziwym zagrożeniem zaś nie są specjaliści od miliardowych przekrętów i drenowania całych państw, a sąsiad, któremu żona regularnie rodzi dzieci, by ten mógł przepijać kolejne 500 zł. Do tego ostatniego zarzutu sprowadza się płynąca ze strony wielkomiejskich elit krytyka Programu 500+. Warto w tym kontekście zauważyć, że w rozmowie z holenderskimi dziennikarzami z portalu Nrc.nl lider Nowoczesnej wprost zapowiedział doprowadzenie do przedterminowych wyborów. Nie mogąc liczyć na mechanizmy demokratyczne, opozycja odwołuje się do zagranicznych rządów, mediów i instytucji, w kraju zaś cały czas przedstawia się to jako normalny element walki politycznej.

Działania agencji, które mogą być wstępem do ataku spekulacyjnego, nakładają się na trwający festiwal unijnej troski o polską demokrację. O jej zagrożeniu politycy mówią w Sejmie, mediach i na europejskich salonach, lub przeciwnie – krzyczą nie niepokojeni na wielkomiejskich placach, ich rozmówcy i słuchacze zaś okazują się zbyt kulturalni, by zauważyć w tym fakcie pewną sprzeczność. Ważną rolę w kształtowaniu negatywnego wizerunku obecnych polskich władz odgrywają Donald Tusk wraz z Elżbietą Bieńkowską. Według niektórych doniesień Tusk planuje iść o krok dalej i swoją prywatną zemstę na politycznych przeciwnikach przenieść na arenę jednego z planowanych unijnych szczytów. Być może będzie to pierwsza i jedyna sprawa, w której politykowi, mającemu dziś również w Brukseli opinię lenia i nieudacznika, nie zabraknie determinacji. Stare hasło przeciwników UE „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela” idealnie pasuje do drogi, jaką w ostatnich latach przeszedł były premier. Sześć lat temu wspólnie z Rosjanami grał na osłabienie pozycji prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dziś Tusk z innymi możnymi (chociaż, jak wskazywałem tydzień temu, bardzo osłabionymi) tego świata próbuje grać z pozycji zewnętrznego autorytetu przeciw legalnie działającym władzom w Warszawie. Nie należy mieć żadnych złudzeń, że tak samo jak wtedy, Tusk nie zamierza liczyć się z kosztami, zaś fakt, że w 2010 r. został całkowicie ograny przez Władimira Putina, nie nauczył go absolutnie niczego.

„Jaśnie państwo” nie mają gdzie wracać

Bez pomocy zagranicy przeprowadzenie przewrotu w Warszawie jest o wiele trudniejsze. Nie tylko Tusk i Bieńkowska, lecz również krajowi politycy dopraszający się bratniej pomocy coraz głośniej określani są w publicznej debacie mianem „zdrajców”. Staje się to kolejnym impulsem, by wyruszyć na skargę, spirala zdaje się więc nakręcać. Para z Brukseli nie ma w tej chwili do czego wracać, zwłaszcza że Platforma Obywatelska wciąż nie jest w stanie zatrzymać spadku popularności. Dla elektoratu oczekującego po swoich przedstawicielach jedynie atakowania PiS, Nowoczesna ze swoim aroganckim liderem pozostaje o wiele bardziej atrakcyjną ofertą, jego relacje z międzynarodowym środowiskiem finansowym zaś czynią go o wiele lepszym niż Grzegorz Schetyna kandydatem na przyszłego gubernatora zbuntowanej, niewdzięcznej prowincji, za jaką UE zaczyna uważać dziś Polskę. Prowincji, z której wydrenować należy kapitał, również ludzki i do której kieruje się wybrakowane lub gorszej jakości produkty z innych państw po to, by sprzedać je za wyższą cenę. O tym ostatnim, tak jak o wyjątkowo wysokich opłatach bankowych pamiętać należy, kiedy straszy się nas wzrostem cen, jaki spowodować mają podatki nałożone na banki i hipermarkety. Stwarzane im dotąd cieplarniane warunki nie przełożyły się na przyjazną wobec polskich klientów politykę cenową.

Wbrew niektórym opiniom (pojawił się nawet sondaż, traktujący KOD jako odrębną partię polityczną z kilkuprocentowym poparciem), trudno uznać ruch zwołany przez Mateusza Kijowskiego za kolejną, autonomiczną siłę społeczną. Zwolennicy KOD to elektorat dwóch parlamentarnych partii, dla których ruch stanowi raczej grupę harcowników niż polityczną konkurencję. Ostatnie konflikty wewnętrzne i kompromitujący wywiad lidera w „Plusie Minusie” wskazują zresztą, że rola Kijowskiego w przedstawieniu „Obrona demokracji” może zbliżać się ku końcowi.

W ubiegły weekend w „Gazecie Wyborczej” pojawił się wiersz Adama Zagajewskiego „Kilka rad dla nowego rządu”. To nic nowego. Wydrukowany w 1992 r. wiersz Wisławy Szymborskiej „Nienawiść” może i mieć rację bytu, gdy zapomnieć o jej politycznym, użytkowym i doraźnym kontekście, lecz wpisana zbyt mocno w nagonkę na rząd Olszewskiego staje się zwykłą agitką. Później wierszem, mocnym geniuszem autora, Zbigniew Herbert ścierał się z Józefem Oleksym. Zagajewski jest jednak najbardziej dosłowny, strasząc swoich czytelników politycznymi mordami, deportacjami i masowym terrorem. Kiedy jedni liczą pieniądze, inni piszą zaangażowane wiersze. Końcowy efekt nie zgadza się jednak dziś jednym i drugim.


 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski