Ostatnia demonstracja zwołana pod szyldem Komitetu Obrony Demokracji to idealny prezent dla zwolenników rządu. Tym razem nikt nie udawał już, że chodzi o wielkie i puste słowa – przekaz został odkodowany. Motorem akcji jest bowiem zwykła, osobista niechęć do konkretnych osób, przede wszystkim prezydenta i prezesa PiS-u. W wypadku osób będących twarzami protestu jest to również rozpaczliwa obrona własnej pozycji zawodowej i finansowej. Dotąd pewnej, dziś mocno zagrożonej.
Jeśli przyjrzeć się czołowym uczestnikom marszów i pikiet KOD-u, można punkt po punkcie wykazać, jakie stoją za nimi interesy i jak dalsze rządy Prawa i Sprawiedliwości mogą się odbić na ich kieszeniach.
Zacznijmy od haseł. Część uczestników wpisuje się w narrację o „zatroskaniu” i martwi się, że tak źle jeszcze nie było. Wypowiadający się w mediach oczywiście rozumieją, że wybory może wygrać inna partia niż popierana przez nich, oburza ich jednak, gdy rządzący próbują z władzy skorzystać. Jeśliby nowo wybrani skupili się na robieniu własnych interesów, pewnie skończyłoby się na paru krytycznych artykułach. Głębokie zmiany w państwie traktowane są jednak jako atak na rzekomo „wypracowany i stały konsensus”. Tak jakby same wyniki wyborów nie pokazały dobitnie, że porządek wypracowany jeszcze przy Okrągłym Stole – później zaś doprowadzony, zdawałoby się, do nienaruszalnej perfekcji – może zostać zakwestionowany przez potężne grupy społeczne. Pomimo że co chwilę słyszymy o zagrożeniach dla demokracji, a niektórzy z organizatorów próbują sięgnąć po środki typowe dla manifestacji patriotycznych, nastrój odległy jest od powagi, o typowym dla zgromadzeń dawnej opozycji patosie lat 90. nie wspominając. Zamiast tego dostajemy Palikotowskie bachanalia – powtórkę z zabawy nad niszczonymi zniczami z Krakowskiego Przedmieścia w 2010 r. Niektóre hasła i transparenty prezentują ten sam poziom bezkompromisowej, zwłaszcza wobec smaku i kultury, zabawy.
Zabrakło superniani
KOD mocno odwoływał się, jak cała polska lewica, do rocznicy zamordowania prezydenta Gabriela Narutowicza. Nie przeszkadzało to jednak jego zwolennikom zaopatrzyć dwójki dzieci w szokujący transparent przedstawiający strzelbę wycelowaną w kaczkę i napis „Wolna Polska bez Kaczora!!!”. Zobaczyliśmy też wyciągniętą rękę zgniatającą gumową kaczkę i kaczora duszonego łańcuchem. W odróżnieniu od działań prowokatora marszu PiS u uzbrojonego w tablicę z zabitym zwierzęciem i napisem: „Tomasz Lis na żywo”, nie wzbudziło to większego zainteresowania mediów. Te jak zwykle zachwycone były raczej wesołym, autentycznym i oczywiście spontanicznym marszem. Mniej radykalni demonstranci poprzestali na ochoczym przebieraniu swoich pociech w koszulki z napisem: „Jestem Polakiem gorszego sortu”. Trudno przypomnieć sobie taką skalę wykorzystywania wizerunków dzieci w dotychczasowej historii protestów ulicznych. Owszem, najmłodsi pojawiali się na imprezach w rodzaju Marszu Życia i Rodziny, jednak w kontekście czysto politycznym dotąd tak mocno ich nie angażowano. Nie odnotowałem oburzenia zachwyconej imprezami Komitetu Obrony Demokracji TVN-owskiej Superniani ani Rzecznika Praw Dziecka.
Giertych się odcina
Na innych zdjęciach widzimy drobne złośliwości. Na przykład pieska zaopatrzonego w kartkę: „Szukam kotka dobrego sortu” – kot prezesa Kaczyńskiego to bardzo ważny element bestiariusza KOD u. Warto zwrócić wreszcie uwagę na odniesienia świadczące o dużej wiedzy i wrażliwości historycznej protestujących. „6 VIII 1945 Hiroszima 6 VIII 2015 Andrzej Duda” czy „Ein Volk, ein Reich, ein Kaczafi” pokazują skalę histerii części zaniepokojonych uczestników imprezy określonej jako „Gwiazdka z KOD”. Protest został zdominowany przez fobie, uprzedzenia, gamę emocji od niechęci do nienawiści. Kompromitujące zdjęcia, zaprzeczające oficjalnej retoryce demonstrowania dla czegoś, a nie przeciw komuś, trudniej będzie ukryć mediom niż skandaliczne obrazki z pamiętnego Błękitnego Marszu w 2007 r.
Organizatorzy kolejny raz chwalą się frekwencją, która prawdopodobnie była porównywalna do tej sprzed tygodnia. Wygląda więc na to, że osiągnięto pełne możliwości mobilizacyjne we własnym środowisku, opisana wyżej retoryka zaś raczej odstraszy, niż przyciągnie inne grupy. Po raz kolejny, być może nawet w większej liczbie, stawili się przedstawiciele autorytetów moralnych. Był więc, tym razem mniej ruchliwy, Roman Giertych. Ten jednak już po manifestacji wyraził zaniepokojenie zbyt dużym przechyłem w lewo drugiej edycji imprezy. Jest faktem, że choć we wszystkich chyba polskich miastach widzieliśmy na ulicach polityków PO z walczącymi o przywództwo Grzegorzem Schetyną i Tomaszem Siemoniakiem na czele, w Warszawie spośród polityków mikrofon dostała tylko Barbara Nowacka. Pojawił się też Ryszard Petru, który wcześniej krytykował zbyt częste urządzanie marszów. Jednak największe zainteresowanie wzbudziło tym razem dwóch celebrytów.
Cały tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski