Napór imigrantów na granice Unii Europejskiej i perspektywa ich rozmieszczenia w systemie kwot przymusowych w krajach UE budzi emocje szlachetne i ksenofobiczne, obie absurdalne. Polska, cokolwiek zrobi, ani nie „odmówi pomocy tonącym”, ani nie zostanie „zalana przez hordy islamu”. Imigrantów w Polsce nie ma, nie przechodzą przez nią ani do niej nie zmierzają.
Sprawa ma wymiar: humanitarno-moralny, polityczny (unijny i regionalny), finansowy, administracyjny i wyborczy. Paryż i Berlin walczą z objawami choroby, a nie z jej przyczyną. Usunięcie przyczyny wymaga zaś interwencji wojskowej i rozbicia Państwa Islamskiego oraz pomocy uchodźcom jak najbliżej ich domu, by nie ruszali dalej.
Otwarcie granic jedynie zassie kolejne fale ludzi i runie Schengen.
Wśród przybyszów są chrześcijanie i muzułmanie, uchodźcy wojenni z Syrii, Iraku i Libii, imigranci ekonomiczni z Afryki Północnej, subsaharyjskiej, Bałkanów itd. Są rodziny z dziećmi, którym należy się pomoc i samotni zdrowi mężczyźni. Ta pierwsza grupa jest w mniejszości, ta druga dominuje (przez morze i pustynie przedzierają się młodzi mężczyźni i częściej osiągają cel). Wobec pierwszej mamy zobowiązania ogólnoludzkie, wobec drugiej nie.
Całość artykułu w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Przemysław Żurawski vel Grajewski