Jako dziennikarze często jesteśmy skupieni na wielkich aferach, nie widzimy, co się dzieje na polskiej prowincji. Choć w Polsce rządzonej przez PO nie ma przecież żadnych afer. Są tylko nieszczęśliwe zbiegi okoliczności, nieznani sprawcy, dziwne podpalenia i zastraszeni ludzie.
Już od blisko dwóch lat ciągnie się sprawa zastraszeń świadków i podpaleń ich mienia w okolicach Wołczyna i Rożnowa pod Kluczborkiem (Opolskie). Prowincjonalna afera zaczęła budzić szersze zainteresowanie, gdy świadkowie, szefowie spółki rolnej Promex, stracili w wyniku kolejnych podpaleń majątek wart blisko miliona złotych i... oficjalnie przeprosili bandytów
: „Nie podpalajcie nas już więcej, przepraszamy za zeznania przeciwko wam, to się już więcej nie powtórzy”. Ta historia dobrze pokazuje, jak na polskiej prowincji wygląda państwo, które istnieje już niemal tylko teoretycznie.
Pogorzelisko
Cała sprawa zaczęła się dobre dwa lata temu, gdy Agencja Nieruchomości Rolnych w Opolu sprzedała grunty w Rożnowie i Komorznie. Przetarg wygrał rolnik spod Kępna, Stanisław J., który obecnie przyznaje, że pełnił rolę słupa.
Zaczęła się masowa nielegalna wycinka drzew, kilkusetletnich dębów, na tak znaczną skalę, że bardzo szybko wzbudziła zaniepokojenie lokalnej społeczności. Na miejscu pojawiły się koparki gąsienicowe; o nielegalnej wycince władze samorządowe zaczęli informować choćby myśliwi. Zapewniano ich, że wszystko jest w porządku.
Adam Ulbrych, lokalny ekolog, który złożył zawiadomienie do prokuratury, wspomina pierwszą wizytę policji na miejscu wydarzeń:
„jeden z policjantów powiedział zaskoczony: »Przecież tutaj był las«”. Za swoją gorliwość Ulbrych zapłacił straszną cenę:
tzw. nieznani sprawcy w listopadzie 2014 r. spalili mu dom, zaczął otrzymywać SMS-y z pogróżkami, że straci życie, jeśli nie przestanie bruździć. W rozmowie z dziennikarzem lokalnego portalu NTO.pl Mirosławem Dragonem ekolog mówił:
„Po ugaszeniu pożaru zostałem na pogorzelisku sam. [...] Z samego rana poszedłem do kluczborskiej prokuratury. Prokurator rejonowy Artur Rogowski zapytał mnie: »Pan z tymi drzewami to tak dla idei czy o co tu chodzi?«. Zatkało mnie”. Dziś Ulbrych żyje w barakowozie.
Pierwsi naiwni
Rozzuchwaleni bezczynnością (celową?) instytucji samorządowych, policji i prokuratury bandyci poszli na całość. W styczniu 2015 r. wycinek dokonywano już z ostentacyjnym rozmachem. Sprawcy przestali się kryć. Nie wywozili drzew ciężarówkami i nie zasypywali koparkami korzeni. Chcieli, żeby było widać, że to oni są górą.
Bez żadnych ceregieli ścinali drzewa rosnące na ziemi Adama Ulbrycha, na gruntach należących do firmy Promex, gminy Wołczyn i Agencji Nieruchomości Rolnych. Powalone pnie zostawiali na miejscu. Taka bandycka zabawa w „niech nas zobaczą”.
Znaczna część okolicznych mieszkańców wolała udawać, że nic się nie dzieje. Po co się narażać ludziom bezwzględnym i bezkarnym?
Gorzej mieli ci, którzy naiwnie uwierzyli, że istnieje taki byt jak polskie państwo i jego władne instytucje na prowincji. Do tej kategorii należeli szefowie spółki rolnej Promex, którzy byli świadkami we wszystkich postępowaniach policji, prokuratury, sądu i gminy, jakie miały związek z nielegalną wycinką drzew pod Wołczynem. Jedną ze spraw umorzono i wrócono do niej dopiero pod naciskiem opinii lokalnej opinii publicznej, alarmowanej artykułami, które ukazywały się na łamach portalu NTO.pl.
Przeprosiny
Za swoje zeznania szefowie Promexu słono zapłacili.
Podpalono im majątek po raz pierwszy, drugi, trzeci. Za czwartym razem straty (w tym w maszynach rolniczych) sięgały już miliona złotych. Jeden tylko zniszczony w pożarze kombajn Claas wart był 500 tys. zł. To już bardzo świeża historia, z sierpnia tego roku.
Lokalni biznesmeni postanowili oficjalnie, głośno i wyraźnie przeprosić zleceniodawcę podpaleń. Wiesław Walczak, wiceprezes spółki, stwierdził:
„Apeluję do tego pana, który zlecał wycinki drzew, a teraz zleca podpalenia, żeby dał nam święty spokój. My go serdecznie przepraszamy za nasze zachowanie, że zeznawaliśmy jako świadkowie. Już się to więcej nie powtórzy. Ten pan udowodnił, że jest wielkim mocarzem w tym państwie, a my jesteśmy tacy malutcy. Nas podpalają, policja przyjeżdża, pisze protokoły, tworzą tylko tony makulatury. Nie wiem, czy spółka podniesie się po tych podpaleniach i wywołanych nimi stratach”.
Tylko tych kilka wyżej zacytowanych zdań może służyć za całą treść felietonu i podsumowanie sprawy. Tak często jako dziennikarze jesteśmy skupieni na wielkich aferach, że nie widzimy, co się dzieje na polskiej prowincji. Choć, przepraszam, w Polsce rządzonej przez Platformę Obywatelską przecież nie ma żadnych afer. Są tylko nieszczęśliwe zbiegi okoliczności, nieznani sprawcy, dziwne podpalenia i zastraszeni ludzie.
Milczenie instytucji
Warto opisać, jak skończył się wyżej opisany wątek historii. Na razie za winnego wycięcia lasu uznano Stanisława J., rolnika spod Kępna. Sąd Rejonowy w Kluczborku wymierzył mu karę grzywny w wysokości 5 tys. zł i zobowiązał go, by przywrócił działkę z lasem do stanu poprzedniego. Nieco groteskowe, jeśli wziąć pod uwagę, że stare drzewa nie wyrosną w miesiąc. Wyrok jest nieprawomocny.
A zyski z nielegalnej wycinki idą w miliony złotych! Nie jest wykluczone, że stare dęby poszły na... meble. Z jednego z tropów wynika, że rolnik spod Kępna, słup w całej sprawie, jest zięciem właściciela dużej okolicznej fabryki mebli. Niestety, lokalne instytucje publiczne na Opolszczyźnie mają niezwykłe problemy z powiązaniem w całość wydarzeń, które dzieją się pod ich nosem.
Spójrzmy na jeszcze jeden znamienny wątek. Otóż lokalni dziennikarze o sytuacji informowali chociażby wiceministra spraw wewnętrznych Stanisława Rakoczego z Polskiego Stronnictwa Ludowego, notabene mieszkańca pobliskiego Kluczborka. Ten tłumaczył, że to nie leży w jego kompetencjach, ale po rozmowie z szefem opolskiej policji obiecywał, że sprawa zostanie wreszcie szczęśliwie rozstrzygnięta. Jak dotąd na emeryturę przeszli szefowie odpowiedzialnych grup śledczych: mł. insp. Bogdan Rybczyński, szef wydziału kryminalnego KWP w Opolu, i asp. sztab. Roman Woźniak, szef kryminalnych z Kluczborka. Interwencję obiecał także wojewoda opolski Ryszard Wilczyński. Zwrócił się do burmistrza Wołczyna i komendanta wojewódzkiego policji w Opolu, którzy poinformowali go, że prowadzą postępowania w tej sprawie. Jak podsumował portal NTO.pl:
„Na tym interwencja wojewody się skończyła”.
Wszyscy wiedzą
O całej historii informowana była także premier Ewa Kopacz, która w czasie niedawnej wizyty na Opolszczyźnie stwierdziła jednak w rozmowie z mediami, że pierwszy raz o niej słyszy. Tymczasem nawet lokalny poseł PO Łukasz Tusk mówił dziennikarzom:
„Wszyscy wiedzą, kto za tym stoi. Wszyscy, tylko nie prokuratura i policja, które nie mogą ustalić winnych wycinki drzew i podpaleń pod Wołczynem. Właściciel fabryki mebli nigdy nie kupował sam żadnego gruntu, tylko na tzw. słupy, czyli podstawionych ludzi. Pracowałem w Agencji Nieruchomości Rolnych i wiem, jak odbywały się przetargi. Słyszałem, że »słupy« również są zastraszane”.
Warto się zastanowić, ile takich spraw ma miejsce w skali całego kraju. Jak często nic o nich nie wiemy, bo nie istnieją nawet lokalne media na tyle silne, by faktycznie wziąć na siebie obowiązki czwartej władzy. Jak często ludzie są zastraszani, przyzwyczajeni do tego, że tylko bierność się opłaca, a instytucje publiczne nie radzą sobie z bandziorami nie największego przecież sortu. Dziś nie wypada mówić o korupcji – przykład idzie z góry, od większości mediów głównego nurtu, wszak podobno żyjemy w prawidłowo rozwijającym się kraju.
Nie wypada zatem niepokoić opinii publicznej rzeczywistą kondycją Polski. Tym bardziej, gdy to jest „mało ważna” Polska B. Ale właśnie w takiej Polsce żyją miliony Polaków. I wciąż tracą zaufanie do własnego państwa.
Autor oparł swój felieton na materiałach przygotowanych przez Mirosława Dragona, dziennikarza „Nowej Trybuny Opolskiej”
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Wołodźko