Podczas kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy dr Bartłomiej Wróblewski spotkał się ze zwolennikami PiS w Mosinie. Jeden z obecnych na spotkaniu mężczyzn zwrócił się do niego z pytaniem, co ma zrobić, skoro jego sąsiedzi go nienawidzą jako „pisiora”. – Może warto byłoby naprawić krawężnik na ulicy przed państwa domem. Jak pan to zrobi, to gwarantuję, że nikt już nie będzie pana wyzywał tylko dlatego, że jest pan zwolennikiem PiS – odpowiedział Wróblewski – czytamy w tygodniku „Gazeta Polska”.
Bartłomiej Wróblewski stał się w polityce znany właśnie w czasie kampanii Andrzeja Dudy. Gdy objął stanowisko szefa PiS w powiecie poznańskim, wykazał się niesamowitą energią, zaczął tworzyć struktury partii tam, gdzie wydawało się to praktycznie niemożliwe – na terenie Wielkopolski kojarzonej jako region, w którym wręcz zwyczajowo wygrywa PO. Obecnie ten trend się zmienia: niedawno pojawił się sondaż poparcia dla partii politycznych w Wielkopolsce wskazujący, że na PiS chciałoby głosować 38,5 proc., a na PO tylko 26,7 proc. Takie wyniki to zasługa właśnie takich ludzi jak dr Bartłomiej Wróblewski. On sam zamierza kandydować z list PiS do sejmu, by tam reprezentować Wielkopolskę. Skąd się wziął?
Dziecko Piątkowa, sąsiad Lisiewicza
–
Jestem pyra – mówi mi dr Wróblewski, pytany o to, skąd pochodzi. Zaraz potem tłumaczy, że ta „pyra” to poznańskość. –
Prawdziwy poznaniak jak jedzie do Warszawy, to ma wrażenie, że jedzie za granicę. Jest także takie powiedzenie o poznaniakach, że „gość w dom, ciasto w kredens”. Nie uważam, żeby to była prawda, ale faktycznie jesteśmy inni. Wschód Polski jest bardziej spontaniczny, wylewny, emocjonalny. My mamy inną mentalność, to nasza scheda historyczna, być może po Piaście, być może po zaborze pruskim – stwierdza.
Wróblewski w Poznaniu się urodził, tu także poznali się jego rodzice. Jako dziecko mieszkał na osiedlu Kosmonautów na poznańskich Winogradach. Był dzieckiem ciekawym świata i analizującym rzeczywistość, zarazem jednak podejrzanie spokojnym. Czas, który inni spędzali na podwórku, on wolał poświęcać książkom. Zarazem jednak już w wieku pięciu lat został zuchem. Później był członkiem szczepu ZHP „Błękitna Czternastka”. To jeden z najstarszych szczepów harcerskich w Wielkopolsce.
Na Dach Świata. Wyprawa na Mount Everest 2012, Przełęcz Północna 7.V.2012 - fot. arch. B. Wróblewskiego
Z Winograd rodzina przeniosła się na Piątkowo. Tu Wróblewski mieszkał na osiedlu Bolesława Śmiałego, tym samym, na którym dorastał dziennikarz „Gazety Polskiej”, happener Piotr Lisiewicz. –
Był wówczas moim sąsiadem. Jest kilka lat starszy, więc jako dzieciak nie poznałem go osobiście. Funkcjonował jednak gdzieś w mojej świadomości jako bohater licznych anegdot, mieliśmy wspólnych znajomych. Kiedy już byłem w liceum, trafiały do mnie gazetki „Naszości”, które bawiły mnie ze względu na groteskowe poczucie humoru – wspomina Wróblewski.
Liceum, o którym mowa, to I LO im. Karola Marcinkowskiego, tzw. Marcinek, szkoła sięgająca tradycjami roku 1919. Wróblewski rozpoczął w nim naukę w 1990 r. Uczęszczał do klasy biologiczno-chemicznej. –
Rodzina chciała, bym został stomatologiem bądź ostatecznie lekarzem – wspomina.
W szkole miał niemal same piątki, był bardzo dobry z przedmiotów ścisłych. –
To była kwestia konsekwencji. Zawsze źle się czułem, kiedy robiłem coś na pół gwizdka. Jednak tym, co mnie pasjonowało, były przedmioty humanistyczne, zwłaszcza historia. Brałem zresztą udział w olimpiadach historycznych – mówi.
Fascynacjom historycznym i politycznym musiała ustąpić medycyna. Mimo ukończenia biol-chemu Wróblewski zdecydował się zdawać na Wydział Prawa i Administracji na Uniwersytecie Adama Mickiewicza.
Podobnie jak zamiłowanie do przedmiotów ścisłych, tak i przygoda z harcerstwem zakończyła się właśnie w liceum. W III klasie Wróblewski zwyczajnie dał sobie z nim spokój. –
Dała o sobie znać moja indywidualistyczna natura – stwierdza. Dodaje, że w harcerstwie poznał jednak przyjaciół, z którymi kontakt utrzymuje do dziś.
Dżentelmen z muszką i honorowy spawacz
Druga połowa lat 90. Na UAM studenci II roku zdają ustny egzamin z prawa cywilnego. Egzaminujący profesor znany jest z tego, że zawsze jest nienagannie ubrany, a jego styl „robi” nieodłączna, wytworna muszka. Przed profesorem kilku studentów, wszyscy wiedzą mało albo zgoła nic. Po wypisaniu kilku ocen niedostatecznych profesor magluje ostatniego studenta, niejakiego Wróblewskiego, także wystrojonego w muszkę. Chłopak nie reaguje na dramatyczne próby podpowiedzi. Wykładowca patrzy smutno na jego muszkę, wpisuje ocenę niedostateczną. Po policzku profesora spływa krystalicznie czysta łza.
Ta anegdota dobrze opisuje przemianę, jaka między liceum a studiami zaszła we Wróblewskim. –
Dla mnie to były ciężkie czasy. Z ucznia wręcz wyróżniającego się na poziomie szkoły stałem się nagle zupełnie przeciętnym studentem. Dopiero podczas ostatnich dwóch lat było nieco lepiej – wspomina.
Przeciętny do końca nie był. Kiedy nie nauczył się na kolokwium, swoją niewiedzę wyznawał… wierszem. Brał także udział we wręczeniu jednemu z profesorów, ekspertowi od prawa karnego, śp. Bogusławowi Janiszewskiemu, w uznaniu jego zasług… książeczki honorowego spawacza. Profesor zresztą z pełną powagą powiedział, że czuje się zaszczycony.
Everest 2013. Widok na Everest z Przełęczy Południowej, 23.V.2013 fot. arch. B. Wróblewskiego
Sztubackie figle nie przeszkadzały Wróblewskiemu w rozwoju. W okresie studiów dużo czytał, chociaż nie zawsze były to pozycje ściśle związane z tokiem nauki. Wśród lektur z tego czasu pojawiały się m.in. dzieła Alexisa de Tocqueville, Friedricha von Hayka, lecz także Stanisława Cata-Mackiewicza, Romana Dmowskiego czy Ryszarda Legutki. Rok studiów odbębnił na wyjeździe w Niemczech, w Bambergu.
Stosunki polsko-niemieckie
Po studiach Wróblewski zaczął pracować w Instytucie Zachodnim, placówce zajmującej się stosunkami polsko-niemieckimi. Instytut był miejscem, które samo zasługuje na osobne opisanie. Powstał w 1944 r. m.in. po to, by uzasadnić, dlaczego ziemie północne i zachodnie wróciły po wojnie do Polski. –
Już w dwudziestoleciu międzywojennym w ramach tzw. myśli zachodniej panowało przekonanie, że żeby nasz kraj był geopolitycznie dobrze osadzony, musi odzyskać m.in. Śląsk i Pomorze – tłumaczy sam Wróblewski. W czasach, w których on sam trafił do Instytutu, praca tam musiała być ciekawym doświadczeniem, przede wszystkim ze względu na środowisko, w którym panował ferment myślowy – współegzystowali tam ludzie o bardzo różnych światopoglądach – od liberałów takich jak prof. Anna Wolf-Powęska po konserwatystów, jak prof. Zbigniew Mazur.
Wróblewski zajmował się polskim i niemieckim prawem konstytucyjnym, a także prawem europejskim. –
Rok po rozpoczęciu pracy uzyskałem stypendium, pojechałem do Bonn na roczne studia podyplomowe na Reńskim Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma. To był mój drugi roczny pobyt w Niemczech, dobrze znałem język. Napisałem zresztą nawet książkę po niemiecku o odpowiedzialności odszkodowawczej państwa za akty normatywne w Niemczech. Temu samemu zagadnieniu w prawie kilku państw poświęciłem później doktorat – opowiada.
Tytuł doktora uzyskał w czerwcu 2009 r., wówczas też rozstał się z Instytutem Zachodnim. Potem na dwa miesiące pojechał na kurs językowy do Moskwy. –
Dlaczego rosyjski? Dobrze już mówiłem po angielsku, niemiecku i nieźle francusku. A podstawy rosyjskiego pamiętałem z podstawówki. Stwierdziłem więc, że nauczyć się go będzie stosunkowo najprościej. Inna rzecz, że miałem przeczucie, iż może mi się kiedyś jeszcze przydać. Uczyłem się więc go intensywnie przez rok przed obroną doktoratu, a potem, by przełamać barierę posługiwania się rosyjskim na co dzień, postanowiłem wyjechać – wyjaśnia.
Góry uczą odpowiedzialności
W wyjaśnienia trudno uwierzyć, prościej przyjąć, że chodziło o kolejną podróż. Bo Wróblewski wyprawy ukochał. Kiedy miał 20 lat, zwiedzał Europę, jeżdżąc autostopem, a trzeba brać pod uwagę, że jeśli wówczas wyjeżdżało się z Poznania autostopem ze 100 funtami w kieszeni, jechało się do Anglii czy Irlandii i wracało w ten sam sposób, to to wymagało hartu ducha i odwagi. –
Między innymi byłem w ten sposób w Szkocji. I tam każdy, kto mnie podwoził, pytał, skąd jestem i czym się zajmuję. Kiedy mówiłem, że studiuję prawo, padała odpowiedź „bloody lawyer” [ang. przeklęty prawnik – przyp. M.M.]. Prawnicy nie mają dobrej opinii. Być może ludzi razi to, że litera prawa coraz bardziej odstaje od tego, co uważamy za słuszne, od sprawiedliwości – zastanawia się.
Na szczycie Everestu, 25.V.14, fot. archiwum B.Wróblewskiego
Ważnym elementem tych podróży były wyprawy górskie. W latach 1998–2014 Wróblewski zdobył Koronę Ziemi – najwyższe szczyty wszystkich kontynentów: Elbrus (1998), Kilimandżaro (2002), Mount Blanc (2003), Aconcaguę (2007), Mount McKinley (2008), Górę Kościuszki i Piramidę Carstensz (2011), Masyw Vinsona (2012), Mount Everest (2014).
Znajomi Wróblewskiego wskazują, że to właśnie góry w dużej mierze ukształtowały jego charakter. –
To wyrazista osobowość. Jest himalaistą i mam wrażenie, że m.in. to wyrobiło w nim piękną cechę, jaką jest poczucie odpowiedzialności – mówi prof. Stanisław Mikołajczak, szef AKO.
Od korporacji do polityki
Wróblewski znalazł także czas na zajmowanie się historią, niegdyś porzuconą na rzecz prawa. W 2001 r. założył Archiwum Korporacyjne, a w 2007 r. wirtualne Muzeum Polskich Korporacji Akademickich. W szczególności zainteresowały go losy ponad 20 000 członków korporacji z lat 1816–1939. Zbiera ich dane biograficzne i fotografie. Do tej pory napisał już 17 000 korporacyjnych biogramów. –
Bez wątpienia działalność związana z korporacjami akademickimi była ważnym doświadczeniem. Korporacje to stowarzyszenia ideowo-wychowawcze, szczególnie popularne w dwudziestoleciu międzywojennym, nieliczne z nich reaktywowano po 1989 r., teraz działa ich w Polsce około 20. Celem korporacji było wspieranie rozwoju młodych ludzi. Zajmując się korporacjami, miałem jednocześnie kontakt z ich przedwojennymi członkami, ludźmi o wielkiej osobistej klasie, a często i heroicznych losach – tłumaczy Wróblewski. I dodaje, że to właśnie działalność korporacyjna była jedną z inspiracji do tego, by zająć się polityką.
Jednak tak naprawdę o wszystkim w dużej mierze zadecydował przypadek. W 2010 r., sześć tygodni przed katastrofą smoleńską, Wróblewski został zatrudniony w Biurze Prawa i Ustroju w Kancelarii śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Rozmowę kwalifikacyjną przeprowadzał z nim obecny prezydent Andrzej Duda.
Potem, kiedy pod koniec grudnia 2010 r. z PiS wyszła grupa polityków, którzy założyli ugrupowanie Polska Jest Najważniejsza, właśnie do Wróblewskiego zwrócili się, by tworzył struktury partii w Poznaniu. Odmówił. –
Całe zdarzenie zmotywowało jednak profesora Stanisława Mikołajczaka, by nakłaniać mnie do zaangażowania się w politykę. To on skontaktował mnie latem 2011 r. z władzami PiS-u. Kilka dni później pojawiła się propozycja, bym kandydował do senatu – mówi.
Widok na Everest z Lobuche, 13.04.2013 for. arch. B. Wróblewskiego
Wystartował. Jego głównym kontrkandydatem był wicemarszałek senatu Marek Ziółkowski (PO). Wieść gminna głosi, że podobno nie planował nadmiernie angażować się we własną kampanię, jednak Wróblewskiego chyba się przestraszył.
Być może słusznie, ponieważ ten, choć dobrze sobie zdawał sprawę, że praktycznie nie ma szans na zostanie senatorem w jednym z najbardziej platformerskich regionów kraju, postanowił jednak zrobić wszystko, by godnie reprezentować partię, z której list startował.
Co znaczące, od początku stawiał przede wszystkim na kontakt z ludźmi. –
Bartka Wróblewskiego znam od kilku lat, pomagałem mu w kampanii do senatu w 2011 r. Przez cały czas swojej działalności politycznej wykazywał się zdolnościami organizacyjnymi i niesamowitą energią – mówi „GP” Jacek Sommerfeld, wójt gminy Czerwonak. Opowiada, że kiedy Wróblewski został pełnomocnikiem PiS-u na powiat poznański, zaczął bardzo sprawnie organizować struktury terenowe partii. –
Objechał prawie wszystkie sołectwa na terenie naszego powiatu. Umie natchnąć ludzi do pracy, widać to było chociażby podczas kampanii Andrzeja Dudy – opowiada.
Zebrać pisowską diasporę
W 2013 r. został członkiem Rady Programowej PiS. Po wyborach samorządowych w listopadzie 2014 r. został radnym sejmiku, a od marca 2015 r. jest szefem PiS w powiecie poznańskim. Pracę na tym stanowisku rozpoczął od dopilnowania, by w każdym miejscu powiatu, we wszystkich 17 gminach, były struktury PiS. –
Spotykając się z ludźmi, staram się tłumaczyć sympatykom i członkom PiS, że naszym celem musi być zmiana sytuacji, w której przewaga PO nad PiS w powiecie wynosi więcej niż dwa do jednego. Uważam, że jest to możliwe, ponieważ profil PiS lepiej odpowiada charakterowi Wielkopolan niż PO. Inspiracją jest to, co zrobił śp. Przemysław Gosiewski w woj. świętokrzyskim – z miejsca, w którym wygrywała lewica, stało się ono terenem, na którym wygrywa PiS. Do tego potrzebne jest zaangażowanie większej grupy ludzi. Bo bywało tak, że za PiS w gminie liczącej 40 tys. osób odpowiadały jedna bądź dwie osoby. Staram się, by było ich kilkanaście, a docelowo kilkadziesiąt. I by były sprawnie współpracującą grupą – wyjaśnia.
–
Jest fanem filozofii długiego marszu i pracy organicznej – mówi o Wróblewskim były burmistrz Murowanej Gośliny, Tomasz Łęcki.
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Magdalena Michalska