Gen. Carl Phillip Gottlieb von Clausewitz, stosunkowo słabo znany jako praktyk wojny, przegrał wszystkie bitwy, w których uczestniczył (z wyjątkiem Waterloo).
Zasłynął dwiema celnymi maksymami. Pierwsza głosi
: „Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami”, druga:
„Pokój to zawieszenie broni pomiędzy dwiema wojnami”. Można naturalnie zadawać sobie pytanie, czy teorie z XIX w. pasują do epoki ponowoczesnej, kiedy zadekretowano koniec historii, a globalna wioska miała się rozwijać harmonijnie w ramach jednej zachodniej cywilizacji.
Grzmoty dochodzące od strony Donbasu czy erupcja Państwa Islamskiego budzą wątpliwości, że wiek wojen się skończył, a nieszczęsne XX stulecie trwa nadal.
Oczywiści od tej konstatacji do powszechnej paniki, że zaraz zaczną spadać na nas bomby atomowe, powinno być jeszcze daleko.
Warto więc przypomnieć kilka prawideł dość sprzecznych z obiegowymi opiniami.
Otóż wbrew temu, co się sądzi, wojen nie zaczynają silniejsi, tylko słabsi. Bo tylko ci czują się zagrożeni i jedynym ratunkiem wydaje im się manewr wyprzedzający. Tak postąpił Aleksander Macedoński w 334 r. i Adolf Hitler w 1941 r. Nieprawdą jest też, że sztaby i gremia przywódcze wszelkich krajów aż dyszą żądzą walki. Przeciwnie – z wyjątkiem kilku idiotów robią wszystko, aby wojny uniknąć. Paradoksalnie, zbrojenia, zbrojne demonstracje, ostra retoryka itp. prężenie muskułów mają zniechęcić przeciwnika. Wszystkie wojny Napoleona miały charakter obronny przed zakusami antyfrancuskich koalicji. Hitler miał i długi czas realizował plan pokojowego opanowania Europy. Plan, który w 1939 r. pokrzyżowała mu Polska, za co postanowił bezprzykładnie ją ukarać. Gdyby nie Beck, zapewne nie doszłoby w ogóle do wojny na Zachodzie, Francja oddałaby Alzację i Lotaryngię, a Wielka Brytania podzieliła się koloniami za cenę wspólnej krucjaty przeciw ZSRR, planowanej przez Adolfa gdzieś na rok 1944.
Nasuwają się oczywiste analogie historyczne między III Rzeszą a Rosją Putina.
I tu, i tam jest poczucie osaczenia, jest rozhuśtany przez media nacjonalizm.
Żeby było jasne: Putin nie chce wojny, a zwłaszcza tej na pełny gwizdek, która mogłaby się skończyć zamianą Rosji (i nie tylko) w atomowe popielisko. Sądzi, jak wielu przed nim, że metodami blefu, militarnego szantażu i politycznego nacisku, wspartego lokalnymi wojenkami hybrydowymi, zrealizuje cel podstawowy – odbudowę imperium, a także wymuszony sojusz przeciw Azji z bezwolną, spętaną dostawami surowców Europą.
I pewnie mogłoby się to udać.
Zaskoczeniem jest opór Ukrainy, determinacja Pribałtyki i przebudzenie Stanów Zjednoczonych. Pytanie, co teraz? Wycofanie nie wchodzi w grę, wojna pozycyjna nie może trwać w nieskończoność. Zmiana wojny ciepłej w gorącą...? Przeczyło by to dotychczasowej praktyce sowiecko-rosyjskiej. Mistrz Putina, Stalin, był cierpliwy i ostrożny. Jego następcy cofali się, gdy natrafiali na kontrę. Sądzę, że bardziej możliwy jest przewrót pałacowy niż wielki ogólnoświatowy pożar. Choć gdy zaczęto militarną licytację, zawsze możliwy jest wypadek przy pracy.
Źródło: Gazeta Polska
Marcin Wolski