Nigdy nie zapomnę twarzy premiera Jaroszewicza, kiedy z miną zbitego psa odwoływał latem 1976 r., ogłoszoną parę dni wcześniej, podwyżkę cen.
Chyba wtedy nastąpił ów moment przełomowy, od którego zaczął się upadek PRL, choć przyznajmy, że partia i Edward Gierek wyszli z tej kolizji obronną ręką, uzyskując jeszcze cztery lata...
Sytuacja w 2015 r., przy całym podobieństwie, różni się od tej sprzed 40 lat skalą kompromitacji.
Pani Kopacz dała ciała nie tylko jako szef rządu, ale również przywódca Platformy Obywatelskiej. Przy okazji zdemaskowany został sejm, a ściślej mówiąc posłowie rządzącej koalicji, jako bezwolna maszynka do głosowania, której decyzje można odwołać nocą pod naciskiem społecznego protestu. Nie wiem, kto w roku wyborczym wpuścił w ten kanał „lawirantkę ze Starachowic” (jak opozycja określa panią Kopacz), wmawiając jej, że ma szansę być polską Margaret Thatcher, ale jeśli tym doradcą był Michał Kamiński, to dowiódł, że nigdy jeszcze PiS nie miał równie znakomitego agenta w szeregach PO.
Z ręką w nocniku obudzili się posłowie, samorządowcy ze Śląska i usłużne media, bo przykrycie ostatniego blamażu chyba przekracza ich zdolności.
Skądinąd pani Kopacz zrobiła dokładnie to, co zapowiadała na swojej pierwszej konferencji. Widząc na ulicy bojowników jednego Dudy (a w tle czaił się jeszcze drugi Duda), wzięła za ręce dzieci (czytaj ministrów) i po prostu uciekła, zostawiając w rozkroku siły porządkowe (na szczęście Zabrze 2015 to nie Radom 1976).
Teraz wraca się do klepania wyświechtanej mantry – wygrali wszyscy, albo „nie ma przegranych i nie ma pokonanych”, choć aktualny rząd przypomina dziś wielki kawał padliny, o czym wydają się wiedzieć wszyscy. Może poza wicepremierem Piechocińskim, który widzi już siebie (dzięki kreatywnej pracy komisji wyborczych) na fotelu w Ujazdowskich, a może i na Krakowskim Przedmieściu.
Co najistotniejsze,
ostatnie wydarzenia pokazują, że ten rząd nie jest w stanie podjąć i wykonać żadnej decyzji. Kolejne grupy zawodowe mogą śmiało dobijać się o swoje, bo jak się uprą, to wyszarpną. Nikomu – mediom, administracji czy siłom porządkowym – nie opłaca się wykonywać poleceń płynących z góry, bo grozi to w najlepszym wypadku kompromitacją. Jak już powiedziałem, kompromitacja nie ominęła sejmu, a także tchórzliwego prezydenta, który w momencie kryzysu nie potrafił być ani za, ani tym bardziej przeciw.
Są oczywiście wygrani – Solidarność, która wykazała potrzebę swojego istnienia (nie do końca uświadamianą) oraz skuteczność, ludność Śląska żyjąca węglem oraz opozycja, która wsparła protesty.
Inna sprawa, że gdy już śmietnik, który przedstawia sobą obecna władza, wreszcie runie, wietrzenie nagromadzonego smrodu zabierze nam całe lata.
Źródło: Gazeta Polska
Marcin Wolski