Wybory parlamentarne na Ukrainie z 26 października br. i ich przeprowadzona w sowieckim stylu parodia na obszarach Donbasu okupowanych przez Rosjan oraz rezultaty, deklaracje i ruchy wojsk im towarzyszące pozwalają już na wyciągnięcie pewnych wniosków co do dalszego rozwoju sytuacji.
Niepodległa Ukraina ma szansę na istotne reformy, łamiące dominację oligarchów, ograniczające korupcję i konsolidujące państwo. Wschód czeka kontynuacja wojny. Pytaniem nie jest to, czy dojdzie do wznowienia walk na szerszą skalę (lokalne starcia trwają bez przerwy), ale kiedy, gdzie i z jaką intensywnością one nastąpią.
Wynik wyborów
Nieobecność przy urnach prorosyjskiego elektoratu z Krymu i okupowanych części Donbasu popchnęła Ukrainę zdecydowanie na Zachód. W wyborach do Wierchownej Rady (Rady Najwyższej – parlamentu Ukrainy) blok prezydenta Petra Poroszenki – faworyt wszystkich przedwyborczych sondaży, uzyskał wynik ok. 10 proc. niższy niż oczekiwano i zdobył 21,82 proc. poparcia, zamiast prognozowanych 30–35 proc. To sygnał normalności. Dotąd tzw. administratywnyj resurs – tzn. wpływ fałszerstw rządzącej administracji na rezultat wyborów powiększał każdorazowo wynik partii związanej z urzędującym prezydentem. Nowo utworzony Front Ludowy premiera Arsenija Jaceniuka, który opuścił Batkiwszczynę zmarginalizowanej Julii Tymoszenko, uzyskał wynik dwukrotnie wyższy niż w sondażach – 22,17 proc., zamiast oczekiwanych 10–12 proc. i stał się zwycięzcą wyborczej gry. Poroszenko ma wizerunek ugodowca i płaci za rozejm z Rosją i uznanie specjalnego statusu okupowanych przez nią terenów ługańszczyzny i doniecczyzny.
Zwlekanie z reformami także obciążyło prezydenta, na którego niekorzyść działał „syndrom Juszczenki” – tzn. pamięć o zmarnowanej szansie z lat 2004–2010. Front Ludowy zyskał zaś jako „partia wojny”, domagająca się walki z agresją Kremla. Wyborcy niechcący ustępstw nagrodzili FL za relatywny sukces operacji przeciw rosyjskim dywersantom na wschodzie kraju, gdzie w rękach rosyjskich, mimo wsparcia regularnych sił zbrojnych Rosji, pozostało jedynie ok. 30–40 proc. obszarów opanowanych na początku rebelii. Trzecia co do wielkości partia – Samopomicz (Samopomoc), antyoligarchiczna partia wielkomiejska (w Kijowie osiągnęła 21 proc. głosów) – złożona ze zdecydowanych reformatorów – ludzi dotąd w polityce ukraińskiej nieobecnych, zdobyła 11 proc. poparcia, najlepsze wyniki osiągając w obwodach należących 225ących przed II wojną światową do Rzeczypospolitej oraz w obwodzie chmielnickim i kijowskim. 225 deputowanych do Wierchownej Rady wybieranych jest w głosowaniu proporcjonalnym w okręgach wielomandatowych. Pozostałych 225 powinno być wybranych z okręgów jednomandatowych, ale z uwagi na rosyjską okupację Krymu i części obwodów ługańskiego i donieckiego, gdzie nie można było przeprowadzić wyborów, z okręgów jednomandatowych wejdzie do parlamentu jedynie 198 posłów. Procentowe wyniki uzyskanej liczby głosów nie przekładają się więc na proporcje liczby zdobytych mandatów.
Mimo słabszego wyniku wyborczego największą partią parlamentarną będzie Blok Petra Poroszenki (131 mandatów), za nim zaś cieszący się nieco większym poparciem Front Ludowy (83) i Samopomoc (34) z merem Lwowa – Andrijem Sadowym na czele. Wystarczy to, by owe trzy partie utworzyły stabilną proreformatorską większość rządową.
Równowaga i nacisk
Obie główne partie rządzące mogą podkreślać swoje zwycięstwo, w praktyce jednak elektorat ukraiński zachował się w sposób bardzo dojrzały. Odmówił zatwierdzenia jedynowładztwa którejkolwiek z partii i stworzył szanse na zbudowanie systemu wzajemnej kontroli i równoważenia się wpływów dwóch głównych ugrupowań parlamentarnych. Utrudnia to wprawdzie rządzenie, a więc i reformy, ale chroni przed dyktaturą – zawłaszczeniem państwa przez jedną zwycięską partię, co było przyczyną wybuchu rewolucji. Trzeci zwycięzca wyborów – Samopomoc, jako koalicjant niezbędny do utworzenia większości, dominujący w stołecznym Kijowie i na aktywnym politycznie zachodzie kraju, może stać się narzędziem skutecznej presji deoligarchizującej państwo i wymuszającej reformy. (Deoligarchizacji nie należy rozumieć jako szybkiego zniknięcia oligarchów, ale jako redukcję skali ich wpływu na państwo w stopniu odblokowującym reformy dotąd przez nich hamowane. Oczywiście sam Petro Poroszenko jest oligarchą, ale jako magnat branży czekoladowej gra w innej klasie niż dominujący przed rewolucją Rinat Achmetow, Dmytro Firtasz, Wiktor Pinczuk itd., czyli „królewięta” związani z branżą wydobywczą, energetyczną oraz metalurgiczną i kontrolujący media). Siłą Samopomocy jest brak jej uwikłania w dotychczasową politykę – to partia wyłoniona na bazie majdanu, nowi ludzie i takież twarze, młodzi eksperci rozmaitych think-tanków z wieloma projektami reformatorskich praw w szufladach. Ludzie ci poszli do polityki, by forsować reformy. Nie ma wśród nich dotychczasowych deputowanych do Wierchownej Rady ani oficjeli rządowych. Wielkomiejskość, silna pozycja w stołecznym Kijowie, oparcie na zachodzie kraju i liczba mandatów dają im narzędzia, by o nie skutecznie walczyć. Bez Samopomocy nie będzie bowiem większościowej koalicji rządowej.
Wynik wyborczy oznacza więc udzielenie władzom wyłonionym w wyniku majdanowej rewolucji warunkowego zaufania. Wyborcy stworzyli politykom szansę na sukces. Jego warunkiem jest zatrzymanie agresji rosyjskiej, uniknięcie walki wewnętrznej na wzór tej, która zniszczyła obóz pomarańczowych po 2004 r., powstrzymanie osobistych ambicji przywódców i utworzenie stabilnej koalicji rządowej, zdolnej do forsowania niezbędnych reform. Rosja zrobi wszystko, by reformy na Ukrainie się nie udały. Ich sukces podważyłby bowiem fundament reżimu Putina i jego KGB-istów – teorię o nieprzystawalności demokracji do „ruskiego miru”. Z drugiej strony jednak zagrożenie rosyjskie jest też silnym czynnikiem konsolidującym Ukraińców i ich scenę polityczną. Można mieć nadzieję, że tak Poroszenko, jak i Jaceniuk rozumieją, że ich ewentualna kłótnia może dla obu zakończyć się moskiewską kulą lub śmiercią w „niewyjaśnionych okolicznościach”.
Przegrani – moskalofile, populiści, komuniści i postbanderowcy
Zróżnicowana i trudna do zjednoczenia opozycja składa się z kilku pozostałych partii. Spadek po Partii Regionów w znacznej mierze przejął Blok Opozycyjny (9,36 proc.). Przez dołączenie do niego części posłów „niezależnych” z okręgów jednomandatowych, mimo niskiego wyniku w okręgach proporcjonalnych, zapewne stanie się on trzecią siłą w parlamencie. Może też liczyć na doświadczenie swoich polityków i poważne zasoby materialne oligarchów.
Typowana na czarnego konia wyborów populistyczna Partia Radykalna Ołeha Laszki została przez wyborców zmarginalizowana (7,44 proc.), podobnie jak wiodąca siła przedmajdanowej opozycji – Batkiwszczyna Julii Tymoszenko (5,68 proc.).
Skrajne partie nacjonalistyczne, odwołujące się do tradycji Bandery i UPA, którymi straszono Polaków, nie przekroczyły pięcioprocentowego progu wyborczego (Swoboda – 4,72 proc.), Prawy Sektor (1,81). Podobny los spotkał komunistów (3,86). Jednomandatowe okręgi wyborcze dadzą 6 mandatów Swobodzie i 2 Prawemu Sektorowi. Obie partie poniosły jednak spektakularną klęskę. Swoboda na dodatek nie zdobyła żadnego mandatu z obszaru swojego matecznika – tzn. lwowszczyzny. Podważa to tezy rosyjskiej propagandy, ukazującej Ukrainę jako kraj zdominowany przez banderowskich neonazistów. Tęskniący za ZSRS komuniści zaś po raz pierwszy znaleźli się poza parlamentem. Martwić musi natomiast stosunkowo niska frekwencja (52,4 proc.) silnie zróżnicowana regionalnie – od 70 proc. na Lwowszczyźnie do 32,4 proc. w kontrolowanych przez Kijów częściach Donbasu.
Głosowanie pod lufami i zwiastuny wojny
W kontrolowanych przez Rosję częściach Donbasu 2 listopada odbyło się głosowanie pod lufami karabinów. Farsa ta ma znaczenie propagandowe. Przygotowuje kolejny etap wojny. Równolegle bowiem napływają na Ukrainę nowi żołnierze rosyjscy. Bojówkarze rebelianccy w Pietrowskiej (dzielnicy Doniecka) i w Jeleniwce zastąpieni zostali regularnym rosyjskim wojskiem. Nowy „konwój humanitarny” dostarczył amunicję i broń. Nasila się ostrzał artyleryjski, a postawieni przez Moskwę na czele tzw. Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej Aleksandr Zacharczenko i Igor Płotnicki deklarują chęć „wyzwolenia” reszty Donbasu, a więc wojnę. Oczekiwane jest rosyjskie uderzenie na północ od Mariupola. Czas rozejmu dobiega końca. Kreml potrzebował tych „wyborów”, by móc twierdzić, że realizuje jedynie wolę ludu. Wybuch walk jest kwestią czasu.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Przemysław Żurawski vel Grajewski