Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Marginalizacja w Mediolanie – cena klientelizmu

Zlekceważenie Polski na szczycie w Mediolanie to owoc polityki rządów Platformy Obywatelskiej.

Zlekceważenie Polski na szczycie w Mediolanie to owoc polityki rządów Platformy Obywatelskiej. Nie mogło być inaczej w wypadku państwa, które nie potrafiło nawet zdymisjonować podsłuchanego ministra spraw wewnętrznych, a w nowym ministerialnym rozdaniu jego następcą uczyniło katechetkę.

Gdy w sierpniu Ukraina zwróciła się do Polski z prośbą o sprzedaż broni, rząd polski odpowiedział, że zaczeka z decyzją do szczytu NATO, czyli uzależnił swoją decyzję od zgody sojuszników (pisałem o tym – „GPC”, 27 sierpnia 2014 r.). Gdy nowo wybraną premier Ewę Kopacz zapytano, jaka będzie polityka Polski w kwestii wojny na Ukrainie, odpowiedziała słynną już metaforą o „kobiecym odruchu ukrycia się w domu z dziećmi” – innymi słowy zadeklarowała bierność Polski i oczekiwanie na decyzje innych. Gdy pytano ją później o to samo, odpowiadała pustą figurą retoryczną, głosząc, że najważniejsze jest, by w sprawie Ukrainy „Unia Europejska mówiła jednym głosem”. Brzmi to pozornie lepiej, ale tylko pozornie. Trudno też, by analitycy obcych rządów mieli wątpliwości, kiedy pani premier mówiła szczerze, a kiedy wygłaszała podpowiedzianą jej formułkę, notabene także żenującą.

Kilka dni temu nowy szef MSZ-etu Grzegorz Schetyna, komentując przygotowania Polski do szczytu Europa-Azja w Mediolanie i oczekiwanych nań rozmowach o Ukrainie, powiedział: „Rozmawiamy z tymi, którzy te spotkania organizują, i wierzę, że to spotkanie nie powinno się odbyć bez polskiej obecności”.

Nieobecna Polska i pokrętne tłumaczenia

Na szczycie w Mediolanie 16–17 października br. rozmowy na temat Ukrainy toczyły się między Niemcami, Francją, Wielką Brytanią, Włochami i Rosją, ale bez udziału Polski. Nie ma czemu się dziwić. Dziwne są jedynie tłumaczenia powodów tego wykluczenia i to zarówno po stronie koalicji rządowej, jak i części opozycji.

Rafał Grupiński z PO porażkę usiłował minimalizować, tłumacząc, że dla Polski przed nadchodzącym szczytem UE w Brukseli ważniejsze były w Mediolanie rozmowy na temat pakietu klimatycznego. Jest to wprawdzie sprzeczne ze wspomnianym wyżej publicznie jasno zarysowanym celem naszej polityki zagranicznej wyznaczonym przez szefa polskiej dyplomacji – a zatem osobę z racji pełnionej funkcji (nie zaś wiedzy merytorycznej) najbardziej kompetentną do decydowania o tym, co jest priorytetem w tej kwestii, a co nie. Trudno też uwierzyć, że Ewy Kopacz nie było przy stole, przy którym omawiano sprawy ukraińskie, z powodu braku czasu, który musiała poświęcić na zakulisowe rozmowy na temat pakietu klimatycznego, montując dla Polski koalicję na najbliższe spotkanie Rady Europejskiej. Na stolik wietnamski znalazła czas – czyżby był ważniejszy od ukraińskiego?

Jarosław Gowin z Polski Razem uważa z kolei, że to Ukraińcy nie chcieli nas w tych negocjacjach, gdyż: „Czują się przez Polaków niejako wystawieni do wiatru, za dużo obiecywaliśmy w swoim imieniu, w imieniu UE, oni nigdy nie zdecydowaliby się na tak ostrą konfrontację z Rosją, gdyby nie te polskie obietnice”. Jest to pogląd zadziwiający. Cóż takiego Polska obiecywała Ukrainie? Jeszcze w 2008 r. wbrew prośbom Tbilisi i Kijowa (słusznie obawiających się, że Rosja uczyni z niepodległości Kosowa pretekst do oderwania od Gruzji i Ukrainy odpowiednio Abchazji, Osetii Płd. i Krymu), rząd PO uznał niepodległość Kosowa. W 2009 r. Radosław Sikorski oficjalnie zrezygnował z „polityki jagiellońskiej”, a winę za ówczesny kryzys gazowy równo podzielił między Ukrainę i Rosję. Już w trakcie trwania działań na majdanie 19 grudnia 2013 r. ministrowie Radosław Sikorski i Siergiej Ławrow podpisali deklarację o wszechstronnej współpracy polsko-rosyjskiej, w tym w dziedzinie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Ostatnim zaś aktem ministra Sikorskiego w rozmowach z Ukraińcami było straszenie przedstawicieli majdanu śmiercią, gdyby odrzucili warunki Wiktora Janukowycza. Czy tę politykę można nazwać łudzeniem Ukraińców obietnicami? Czy to Polska inspirowała ukraińskich studentów, a potem ich rodziców, gdy zaczynał się majdan, najpierw jako happening, potem jako wiec proeuropejski, a dopiero potem jako obywatelska, antykorupcyjna, antyoligarchiczna i antyautorytarna rewolucja niepodległościowa? To wszak ta rewolucja stanowiła w istocie decyzję o konfrontacji z Rosją. Polska jej nie wywołała. Czy bez Polski Ukraińcy nie zdecydowaliby się na stawianie zbrojnego oporu rosyjskiej inwazji na ich kraj? Wolne żarty. Jednak Jarosław Gowin może mieć rację, gdy mówi, że sami Ukraińcy utracili zainteresowanie obecnością Polski w rzeczonych negocjacjach, to jedynie kryjący się za tą decyzją motyw jest inny niż ten sugerowany przez niego.

Przyczyny wykluczenia Polski

Jerzy Wenderlich z SLD słusznie wskazał, że Polska wypadła z rozmów na temat Ukrainy „już wówczas, gdy najpierw trzech ministrów spraw zagranicznych: Polski, Niemiec i Francji rozmawiało, a później polski minister spraw zagranicznych z tych rozmów w sprawie Ukrainy został wykluczony”. Nie powiedział jednak, dlaczego tak się stało. Przyczyny zaś zarówno powstania tej sytuacji, jak i jej obecnego trwania są zasadniczo dwie.

Minister Sikorski, po ujawnieniu jego rozmów nagranych w ramach afery taśmowej, utracił zdolność reprezentowania Polski. Co gorsza, rząd RP, nie dymisjonując go natychmiast, utracił reputację niezbędną do bycia partnerem w poważnych rozmowach dyplomatycznych. Pozostali uczestnicy tych rozmów nie chcą się zastanawiać, co z ich treści, kiedy i przez kogo z polskiego establishmentu zostanie powiedziane, nagrane i upublicznione, w dodatku przy pełnej beztrosce polskich służb, których sam szef był podsłuchiwany, nie został za to zdymisjonowany, a po kilku miesiącach zastąpiła go katechetka. Jak Państwo myślą, co w swoich raportach o takim kraju piszą akredytowani w Warszawie ambasadorzy obcych państw?

Powód drugi wynika z sytuacji opisanej we wstępie do niniejszego artykułu. Sytuacja ta rodzi bowiem oczywiste pytania: O czym rozmawiać z premierem, który w obliczu agresji rosyjskiej na Ukrainie „jako kobieta zamierza zamknąć się w domu z dziećmi i poskromienie bandyty zostawić mężczyznom”. Co myśleć o deklaracji, że najważniejsze jest, by „Unia mówiła jednym głosem”, kiedy nie wiadomo, co tym jednym głosem według Polski miałaby powiedzieć, a zatem można wnioskować, że Polska poprze stanowisko wypracowane przez unijne mocarstwa, jakiekolwiek by ono było. Już przy okazji odłożenia do szczytu NATO decyzji Polski o wsparciu Ukrainy bronią pisałem: „Po co zapraszać do rozmów kraj, który nie jest w stanie zająć samodzielnie żadnego stanowiska w najoczywistszym interesie własnym? […] Jeśli centrum decyzyjne polityki polskiej nie jest w Warszawie, która z ogłoszeniem swojej pozycji politycznej musi czekać na stanowisko innych, to akcję polityczną na rzecz osiągnięcia jakiegokolwiek celu należy adresować do tych innych, nie do Polski”. Polska zrobi to, co jej każą. Taką informację przekazaliśmy do Kijowa, ale także do Moskwy, Berlina, Rzymu i Londynu i do każdej innej stolicy. W Mediolanie zebraliśmy jedynie skutki tego kroku.

Cena zaniechania

Wykluczenie Polski jest ceną zaniechania i echem ceny sukcesu Tuska. Polska zadeklarowała gotowość wsparcia Ukrainy kwotą 20 mln zł (!) z przeznaczeniem ich na wymianę młodzieży, leczenie rannych i obserwację wyborów parlamentarnych. Tyle ze swojego potencjału Rzeczpospolita gotowa jest dać, by zwiększyć szanse przetrwania Ukrainy i uniknąć graniczenia ze zjednoczonym pod egidą Moskwy nowym imperium rosyjskim. Na stabilizację strefy euro zadeklarowaliśmy w 2012 r. 6,27 mld euro – ok. 1310 razy więcej niż na pomoc dla najechanego sąsiada! Cóż, mianowanie Tuska na szefa Rady Europejskiej miało swoją cenę i wspomniany koszt nie był jedynym, jaki przyszło nam zapłacić. Gdyby tę kwotę przeznaczono na rzecz wsparcia dla Ukrainy, Polska byłaby graczem wagi ciężkiej. Cała UE na całe Partnerstwo Wschodnie w latach 2009–2013 przeznaczyła ok. 4,5 mld euro – prawie 2 mld euro mniej! Gdyby choć miliard z kwoty zadeklarowanej przez Polskę na stabilizację euro poszedł na broń dla Kijowa, nikt nie miałby wątpliwości, że w sprawie Ukrainy bez Polski niczego nie da się postanowić.
Minister Józef Beck mówił: „Ci, którzy w polityce międzynarodowej nie robią problemów, tracą”. Miał rację. Obecna Polska nikomu żadnych problemów nie robi. Krytycy Becka powinni być z niej dumni. Nareszcie „bierzemy przykład z rozsądnych Czechów”. Rzeczpospolita czeka niczym Czechosłowacja w 1938 r., by „mocarstwa przemówiły jednym głosem” i dostosowuje do tego swoją politykę. Nie ma więc powodu, by z nią rozmawiać. Dobrze chociaż, że Ukraińcy zachowują się jak niegdysiejsi Polacy – strzelają do najeźdźców i „żądają amunicji”.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Przemysław Żurawski vel Grajewski