Większość z komentatorów po ostatnich wyborach europejskich bije na alarm. Ja przeciwnie. Zacieram ręce
. I uznaję wprowadzenie znacznej liczby eurosceptyków, czy wręcz eurowrogów, do parlamentu w Strasburgu za wydarzenie ze wszech miar szczęśliwe. Żeby było jasne – nie uważam fascynacji pani Le Pen Putinem za sympatyczną czy mądrą, uwagi Nigela Farage o imigrantach z Europy Wschodniej, przy kompletnym milczeniu na temat zalewu muzułmanów, traktuję jako mieszaninę głupoty i bojaźliwości, nazwisko Alessandry Mussolini nie wywołuje zaś we mnie entuzjazmu, a Korwin-Mikkego – powagi, ale liczy się nadzieja na zmiany.
Do 25 maja mogło się wydawać, że Unia, zdominowana przez dwie skumplowane i faktycznie nieróżniące się od siebie bloki: partii chadeckich (które wyparły się Boga) i socjalistycznych (które dawno zapomniały o interesach świata pracy), będzie trwała jak do tej pory – mozolnie niszcząc państwa narodowe i narzucając ideologiczne szaleństwa – od walki z efektem cieplarnianym po wprowadzanie poprawności politycznej.
Miliony mogły sobie protestować na ulicach, a elity wiedziały lepiej, a co gorsza robiły swoje. Jeśli życie nie potwierdzało teorii, należało zmieniać życie, nie teorię!
Nie twierdzę, że setka, a może więcej kontestatorów, krytyków czy po prostu wariatów zawróci dotychczasowy bieg spraw na naszym kontynencie.
Ale na pewno zrobią ruch w interesie, podobny do takiego, jaki wywołuje grupa głodnych szczupaków wpuszczona do stawu pełnego spasionych karpi.
Poza tym, przewiduję efekt kuli śnieżnej. Już wkrótce partie pozasystemowe zaczną jedna po drugiej wygrywać wybory w swoich krajach. Partie mainstreamu, chcąc się utrzymać przy władzy, będą musiały przejmować przynajmniej część haseł. A wówczas może będzie bliżej do bardziej wolnej, różnorodnej i konkurencyjnej Europy Ojczyzn.
Obrońcy
status quo użyją oczywiście argumentu, że w Europie swobodniejszej i bardziej zdecentralizowanej Putin będzie mógł żerować jak rekin we wspomnianym stawie.
A teraz nie może? Więcej integracji oznacza oddanie władzy w ręce wielkich, a przecież wiadomo, co robią wielcy: Francuzi Ruskich zbroją, Niemcy szkolą, Włosi popierają, a wszyscy twierdzą, roniąc krokodyle łzy, że nic zrobić nie można.
Narodowcy przynajmniej przestaną udawać, że polityka jest czymś innym niż brutalną grą o własne interesy.
Źródło: Gazeta Polska
Marcin Wolski