Rafał Trzaskowski w święta postanowił zażartować sobie ze sportowego sznytu kampanii Karola Nawrockiego, zrobił to jednak na tyle nieumiejętnie, że zderzył się z falą żartów, przeróbek swoich materiałów i poważnych analiz, że nie mógł dokonać opisanych wyczynów ze swoimi warunkami i kondycją. A gdy już okazało się, że żart jest tak udany, że wymaga dalszych tłumaczeń, swoje dołożyli sympatycy prezydenta Warszawy.
We wrześniu ubiegłego roku, w ogniu kampanii wyborczej przed wyborami do parlamentu, doszło do dość zaskakującego wydarzenia w Poznaniu. Oto w sam środek wiecu Sławomira Mentzena wkroczył Ryszard Petru i zażądał debaty z gospodarzem. O tym, co stało się później, różne źródła opowiadają zupełnie inaczej. Kanały związane z Konfederacją doniosły, że „Mentzen zaorał”. Inne nie zawsze podzielały ten entuzjazm i chyba coś mogło być na rzeczy. Bo choć tłum szalał, gdy lider wolnościowców odpowiadał na słowa Petru lekko zmienionym cytatem z jednej z polskich komedii, to wyniki wyborów pokazały, że Konfederacja nie odebrała jednak zbyt wielu głosów Trzeciej Drodze. Być może nawet stało się nawet odwrotnie, skoro jedni dostali mniej niż w sondażach, a drudzy – sporo więcej. Efektem ubocznym tego zderzenia osobowości był pełnoskalowy powrót dawnego szefa Nowoczesnej do ław poselskich i polityki jako takiej. Tyle że Ryszard Petru Ryszardem Petru być nie przestał, tak samo jak Rafał Trzaskowski zawsze będzie Rafałem Trzaskowskim. O jednym i drugim przekonaliśmy się w czasie świąt Bożego Narodzenia.
Kilka tygodni temu Petru, znany zwolennik pracy handlu w wigilię, zapowiedział, że aby udowodnić, że praca ta to nic strasznego, sam się jej podejmie. I faktycznie, 24 grudnia przez kilka godzin w Biedronce na warszawskim Wilanowie (gdzieżby indziej!) pozował do zdjęć i udzielał wywiadów, przebrany za pracownika dyskontu. Reakcje internautów nie były jednak zbyt korzystne, a już zupełnie wściekli byli pracownicy i ich rodziny, uważające, że Petru zwyczajnie z nich zakpił, bawiąc się w sprzedawcę, zamiast jako sprzedawca pracować – i to w dniu, który był dla niego jako posła dniem wolnym od pracy. Przeciwników polityk wkurzył, a zwolenników… nie stwierdzono.
Rafał Trzaskowski w święta postanowił zażartować sobie ze sportowego sznytu kampanii Karola Nawrockiego, zrobił to jednak na tyle nieumiejętnie, że zderzył się z falą żartów, przeróbek swoich materiałów i poważnych analiz, że nie mógł dokonać opisanych wyczynów ze swoimi warunkami i kondycją. A gdy już okazało się, że żart jest tak udany, iż wymaga dalszych tłumaczeń, swoje dołożyli sympatycy prezydenta Warszawy, tłumaczący wszem i wobec, że ich kandydat jest szalenie dowcipny, tylko ciemne społeczeństwo nie dorosło już nie tylko do demokracji, ale i do żartów. „Najgorsze, co mu się właśnie przydarza, a on nie rozumie czemu. Stał się obiektem kpin. Facetem, z którego się żartuje obojętnie, co zrobi. Takim chodzącym obciachem. Kamalem Harrisem na koturnach. Uwierzcie mi, będzie coraz gorzej, a to gorzej przyspiesza.” – komentował na portalu X Sławomir Jastrzębowski. I choć nie brak głosów, że poza prawicową bańką Trzaskowski na razie swoją świąteczną szarżą raczej ocieplił sobie wizerunek, wydaje się, że jeśli nawet nie zaszkodził sobie już teraz, właśnie nabrał niewygodnego bagażu na potem, bo faktycznie memy, do których świetnie nadadzą się miny z niefortunnych zdjęć, wrócą jeszcze jak bumerang. Było w święta siedzieć w domu.