Poszczególne partie ogłaszają swoich kandydatów w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się w maju tego roku. To interesujący spektakl, pokazujący, jak bardzo dzisiejsza polityka uzależniła się od medialnego show. Niestety, przerost marketingowej formy nad treścią jest już stałą w polskiej (post) polityce.
Postpolityczność powoduje, że walka o uczestnictwo w strukturach władzy staje się spektaklem, w którym nie decydują kompetencje i odpowiednie predyspozycje do sprawowania funkcji publicznych. Liczą się głośne medialne nazwiska, rozpoznawalne nie za sprawą działalności na niwie publicznej, czy to ściśle politycznej, czy analitycznej (choćby politologicznej). Ważniejsze są przyczyny drugo- albo i trzeciorzędne z punktu widzenia uprawiania polityki i efektywnego uczestniczenia w unijnej biurokracji.
Piłkarze do polityki
Znakomity przykład tego zjawiska daje lista wyborcza do europarlamentu przygotowana przez Sojusz Lewicy Demokratycznej. Owszem, znajdziemy tam bardzo dobrze znającą unijną rzeczywistość Lidię Geringer de Oedenberg i Wojciecha Olejniczaka, który z młodego, ambitnego przywódcy SLD zamienił się w „brukselskiego wygnańca”, podległego woli Leszka Millera. A wśród „popeerelowskich skamielin” trafimy na eseldowskich listach do europarlamentu nawet na amerykanistę czasów zimnej wojny prof. Longina Pastusiaka.
Obecne władze SLD najwyraźniej mocno powątpiewają w solidny wyborczy sukces, skoro sięgają po tak marketingowy zabieg, jak obsadzenie list celebrytami. Stąd wśród kandydatów tej partii piłkarz, były kapitan reprezentacji Polski Maciej Żurawski, siatkarz Michał Bąkiewicz, lekkoatletka Anna Jesień i wreszcie gwiazda telewizyjna Weronika Marczuk, niegdyś żona Cezarego Pazury, która od szefostwa Sojuszu dostała „jedynkę” w Łódzkiem. Sądząc po nazwiskach, można by nieco kąśliwie stwierdzić, że partia Millera stawia na kulturę fizyczną i polskie seriale... Sam szef Sojuszu stwierdził co prawda, że najpierw decydowały kompetencje, a później popularność, ale dobrze wiadomo, że to wyborny ironista.
Polityczne disco polo
Warto tu przypomnieć, że „stara lewica” od początku swojego przepoczwarzenia z nomenklatury PZPR w socjaldemokrację chętnie sięgała po marketing polityczny, który z dzisiejszej perspektywy wydaje się bardzo siermiężny. Dziś w internecie można obejrzeć choćby Aleksandra Kwaśniewskiego, hasającego w rytm przeboju disco polo „Ole Olek!”. Wykonywała go w 1995 r. popularna wówczas grupa Top One, zaangażowana w kampanię wyborczą postkomunistycznego kandydata na prezydenta. Z kolei francuscy specjaliści od public relations poradzili wówczas Kwaśniewskiemu, by ubierał się na niebiesko, co wzmacniało jego ciepły wizerunek człowieka stonowanego, odpowiedzialnego – na kontrze do wiecznie zacietrzewionego i buńczucznego Wałęsy. Z perspektywy czasu można się zadumać, jak stosunkowo proste sztuczki marketingowe, wówczas stanowiące nad Wisłą nowinkę, ułatwiły prezydenckie zwycięstwo „Ole Olkowi”.
Cały artykuł ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Wołodźko