Że ekipa Tuska odcina od informacji przedstawicieli Telewizji Republika, jakoś przesadnie nie dziwi, gdy wie się już, do czego towarzystwo to jest zdolne.
Owszem, mamy powody, by oburzać się, że łamane są nie tylko dobre obyczaje, ale i prawo, również prawo obywateli do informacji. Ignorowanie praw i konstytucji to przecież znak firmowy ekipy, która do władzy przyszła pod sztandarami praworządności i z okrzykiem „Kon-sty-tuc-ja” na ustach. Dlatego też o ten udział walczymy, również w imieniu setek tysięcy widzów Republiki. Ale przynajmniej to da się uzasadnić (choć nie usprawiedliwić) logiką władzy, która nie chce, by ktoś patrzył jej na ręce. I to się udaje, nawet jedno z twitterowych kont Czerskiej zwróciło uwagę na to, że podczas konferencji premiera nie padło ani jedno pytanie na temat realnej wielkości dziury budżetowej po nowelizacji budżetu na kończący się rok o kolejne kilkadziesiąt miliardów deficytu.
Dużo bardziej dziwi, że obecna władza zaczyna utrudniać życie również pozostałym mediom. Noszeni przez dziennikarzy na rękach politycy zaczynają – z arogancji, z głupoty albo po prostu dla sportu – smagać ich kolejnymi batami. Niedawno wyrzucono z pracy kilkoro prowadzących z lokalnego kanału Polskiego Radia w Krakowie, zastępując ich sztuczną inteligencją. Likwidator dość bezczelnie oznajmił przy tym, że nikogo nie zwalnia z pracy, bo też nikogo nie zatrudniał, prowadzący działali na podstawie innego typu umów, co jest wstydem mediów publicznych od wielu lat. Pojawiły się głosy protestu, AI z radia spadła, ale czy ktoś zajęcie odzyskał? Teraz pojawiły się kolejne informacje. Pierwsza jest głośniejsza i bardziej nośna: marszałek Hołownia ogranicza mediom dostęp do dużej części pomieszczeń sejmu i senatu, co już skutkuje oburzeniem dziennikarzy, wypraszanych z przyjaznych dotąd miejsc przez Straż Marszałkowską. Jaka jest reakcja Szymona Hołowni na pierwsze oznaki niezadowolenia? Na widok grupy koczującej na progu niedostępnego już dla niej korytarza, z udawanym płaczem mówi „Witam przedstawicieli najbardziej udręczonej grupy zawodowej w tym budynku”.
Sorry, ale to jest klaun, a nie druga osoba w państwie.
— Tobiasz Bocheński (@TABochenski) October 30, 2024
Udręczony to ja jestem, gdy go widzę i słyszę. #Hołownia pic.twitter.com/8xDxuVbScR
Korespondenci ze zdziwieniem musza odkrywać coś, co my wiemy od dawna – że żarty Hołowni wcale takie śmieszne nie są. Teraz marszałek próbuje tłumaczyć zachowania staży jakimiś działaniami służb, ale nie brzmi to zbyt wiarygodnie. Druga informacja jest mniej medialna, dotyczy raczej życia branżowego – Polskie Radio chce przywrócenia karty mikrofonowej, swoistego radiowego „prawa jazdy”, bez którego nie można być prowadzącym. To procedura, która może kojarzyć się jeszcze z PRL-owską weryfikacją muzyków, dziś mogąca być pretekstem do kolejnej weryfikacji. Jest jednak faktem, że w ramach rozluźniania wymagań w Polskim Radiu nie brak osób, które niezbyt się wpisują w wizerunek radiowca, tyle że z reguły są to pieszczochy obecnej, a nie poprzedniej ekipy. Teraz i oni poczują się zagrożeni, bo najwyraźniej ich starsi i bardziej wpływowi koledzy nie uważają ich za święte krowy.
Jak widać, nie jest łatwo być pracownikiem mediów, nawet, jeśli wierzy się w uśmiechniętą Polskę i przyjazne relacje z jej władzą.