Gdy piszę ten felieton, premier Słowacji Robert Fico walczy o życie po zamachu i nie jest jeszcze pewne, jak ten dramatyczny pojedynek się skończy.
Chyba nigdy Słowacja nie wzbudziła u nas tak wielkiego zainteresowania w mediach społecznościowych, przy okazji jednak można przekonać się, jak dramatycznie mało wiemy o polityce tego kraju. Widać to nawet po tym, jakie emocje dramat Ficy budzi wśród naszej zorientowanej narodowo części internautów. Dowiedzieć się z nich można choćby, że założyciel Smeru walczy z „lewicą”, a nawet „lewactwem”, Problem w tym, że do opisu słowackiej (czeskiej zresztą w pewnym stopniu też) sceny politycznej nie należy przykładać polskich klisz. Te kompletnie się bowiem nie sprawdzają.
Spróbujmy w olbrzymim skrócie prześledzić to na przykładzie Roberta Ficy. Ten w słowackiej polityce obecny jest od lat, przy czym bardzo długo jego znakiem rozpoznawczym było łączenie populistycznego przekazu trochę w duchu naszego Andrzeja Leppera, z poparciem dla integracji europejskiej. Jego partia, Smer, afiliowała się przy politycznej rodzinie Europejskich Socjalistów, co przestaje dziwić, gdy zna się jej pełna nazwę – „Kierunek. Słowacka Socjalna Demokracja”. Gdy Fico doszedł do władzy, stworzył państwo skorumpowane, działające w dużym stopniu pod dyktando sponsorujących jego partię oligarchów. Tak, jak w przypadku Bułgarii, Unia na wiele przymykała oko, ponieważ rządzący nie sprawiali jej kłopotów. Wszystko zmienił mord na tropiącym korupcję dziennikarzu Janie Kuciaku i jego narzeczonej, który doprowadził do zmiany nastrojów społecznych, a następnie władzy. Rządy objęła barwna, szeroka i nie zawsze skuteczna koalicja wielu partii, której sojuszniczką stała się prezydent Czaputowa, u nas na skróty przedstawiana jako liberałka, również bez uwzględnienia odrębności słowackich podziałów od tego, co widzimy w Polsce.
Zuzanna Czaputowa nie ubiegała się jednak o reelekcję, ponieważ miała dość ciągłego zastraszania siebie, a zwłaszcza swoich dzieci. Obawy te na Słowacji nie są bynajmniej bezpodstawne. W pierwszych latach samodzielnego funkcjonowania tego państwa doszło do porwania syna prezydenta Michała Kowacza, o co podejrzewano skonfliktowanego z nim premiera Mecziara. Rządy zmiany przegrały, również przez własne problemy. Tymczasem walczący o polityczne przetrwanie i ucieczkę od widma więzienia Fico swą retorykę rozszerzył o kilka radykalnych, niezgodnych z przekazem mainstreamu wątków i wrócił do władzy. Obecnie jego ekipa zajmowała się przejmowaniem mediów publicznych i ukręcaniem spraw sądowych, w których oskarżeni byli jej ministrowie z czasów poprzednich rządów. Podobieństw do Polski zaczyna więc być więcej, ale są to podobieństwa groźne, o czym ostrzegałem przed wyborami.
Premierowi Fico życzyć należy oczywiście zdrowia. Również dlatego, że nasz region nie potrzebuje destabilizacji. Równocześnie warto jednak pamiętać, że na robienie z niego ikony polskiej konserwatywnej prawicy ten słowacki polityk zdecydowanie nie zasługuje, nawet wtedy, gdy mówi rzeczy dla niej miłe.