Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Słabe umowy, słabe pensje

Według danych rządowych na tzw. umowach śmieciowych pracuje obecnie około miliona Polaków.

Według danych rządowych na tzw. umowach śmieciowych pracuje obecnie około miliona Polaków. Jednak szacunki niezależnych od władzy ekspertów mówią o blisko 4 mln ludzi zatrudnionych w ten sposób.

Różnica w obliczeniach wynika stąd, że oprócz osób pracujących na podstawie umów cywilnoprawnych (które nie zawsze równają się śmieciowej umowie) coraz częstszą praktyką jest bezprawne przedłużanie umów na czas określony. Albo zatrudnianie na etat, na którym formalnie pracownik osiąga płacę minimalną oraz godzi się na bardzo uznaniowe dopłacanie reszty „pod stołem”.

Bonzowie zamiast państwa

Mitem jest twierdzenie, że na umowach śmieciowych Polacy zarabiają zdecydowanie więcej. Tak się nie dzieje. Przede wszystkim dlatego, że trudna sytuacja na rynku pracy powoduje, iż pracodawcy od lat nie muszą znacząco podnosić wynagrodzeń. „Pod stołem” płaci się niewiele, a w dodatku często nawet ta forma zapłaty traktowana jest jak „pańska łaska”, skoro rzecz odbywa się „na gębę”. Warto tutaj przypomnieć, że niedawne badania Głównego Urzędu Statystycznego wskazały, iż 1,3 mln Polaków dostawało w 2012 r. nie więcej niż 1111 zł na rękę. Co oznacza najniższe wynagrodzenie. Tyle wystarcza na utrzymanie jednej osoby na poziomie minimum socjalnego. Zdaniem specjalistów, całościowe dane za 2013 r. będą przedstawiały się podobnie, co wprost związane jest z wysokimi statystykami bezrobocia (13,4 proc. w grudniu 2013 r.).

Tyle mówią statystyki. A jak rzecz wygląda w praktyce? W prowincjonalnym mieście słyszałem niedawno historię kilku kobiet, pracujących na śmieciowych umowach w przedsiębiorstwie zatrudniającym kilkadziesiąt osób. Pracodawca przyjechał rano do zakładu, wezwał je do siebie i zawiózł do swojego domu... który wysprzątały w ramach przedświątecznych porządków. Za wielogodzinną pracę dostały po 50 zł. Dlaczego się nie zbuntowały? Bo ofert pracy w ich okolicach nie ma, a nawet jeśli się zdarzają, to trzeba daleko dojeżdżać, co z kolei zabiera i pieniądze, i czas. Tym bardziej że okolica jest coraz gorzej skomunikowana, jak to na prowincji zwykle bywa. Otwarte zostawiam pytanie, ile małomiasteczkowy zwolennik dzikiego kapitalizmu zapłaciłby za sprzątanie swojej posesji profesjonalnej, prywatnej firmie.

Tak wyglądają w praktyce realia rynku pracy, których na co dzień doświadczają miliony Polaków. Mamy często do czynienia z lokalnymi bonzami, wobec których pracownicy są bezbronni, a instytucje państwowe bardzo opieszałe. Jeśli nawet pracę sprzątaczki załatwia się dziś na prowincji po znajomości, to jak się dziwić powszechności umów śmieciowych? A wbrew kolejnemu mitowi, nie tylko młodych wchodzących na rynek osób dotyczy ta kwestia.

System sięgnął dna

Umowa śmieciowa, która finansowo podobno bardziej opłaca się pracownikowi, odbiera mu większość praw powszechnie funkcjonujących w cywilizowanych krajach. Szczególnie w wypadku umowy o dzieło mało zarabiający ludzie pozostają praktycznie bez jakichkolwiek zabezpieczeń społecznych. Bilans wychodzi zdecydowanie na ich niekorzyść. Nie mają ubezpieczenia zdrowotnego ani emerytalnego, nie mają prawa do urlopu, płatnego zwolnienia chorobowego, nie chroni ich prawo pracy. Ta ostatnia kwestia szczególnie uderza w kobiety, które zaszły lub chciałyby zajść w ciążę. Bo niż demograficzny coraz mocniej wiąże się z niepewną sytuacją zawodową i socjalną polskich kobiet. A wszystko to jest znakiem ordynarnej eksploatacji najtańszej siły roboczej.

Świadectwo tego, jakiego dna sięga nasz system społeczno-gospodarczy: haruj, póki możesz, a gdy zachorujesz i nie będziesz mógł już na siebie zarobić – wegetuj po cichu albo umieraj; na twoje miejsce jest wielu innych chętnych – „taniego materiału ludzkiego” na rynku pracy nie brakuje.

Piotr Duda, szef Solidarności, przypomina, że związek już dwa lata temu złożył projekt ustawy dotyczący umów śmieciowych. Jego zdaniem Platforma Obywatelska proponuje „miękkie rozwiązania”, choćby „oskładkowanie umów cywilnoprawnych tylko do kwoty najniższego wynagrodzenia, a nie od rzeczywistych dochodów”. Dzięki temu zmniejszy się choć trochę atrakcyjność takich umów dla pracodawców, bowiem zwiększą się ich koszty. A przecież jeszcze dwa miesiące temu rząd odrzucał wszelkie propozycje Solidarności jako nierealistyczne. Stąd niedawne pytanie Dudy na łamach „Tygodnika Solidarność”: „Skąd taka nagła metamorfoza pana premiera, w sytuacji, gdy zmarnował siedem lat swoich rządów?”.

Kolesie śpią spokojnie

Jest kilka powodów, dla których rząd Platformy Obywatelskiej, mało refleksyjny w kwestiach społecznych, nastawiony na realizację interesów swoich najbogatszych wyborców, zaczął dostrzegać problemy z umowami śmieciowymi. Decydenci PO działają pod rosnącym naciskiem instytucji unijnych, które coraz baczniej przyglądają się realiom naszego zatrudnienia. Rząd bardziej boi się Unii, niż troszczy o obywateli polskiego państwa. Ponadto coraz większym problemem są finanse państwa, drenowane złą strategią rozwojową i nieumiejętną polityką fiskalną. Oskładkowanie umów cywilnoprawnych może przynieść około dwóch miliardów dodatkowych złotych do budżetu. Premier Tusk zapowiada także, że zamówienia publiczne będą otrzymywały tylko firmy, które zatrudniają na umowę o pracę.

Warto zaznaczyć pewne istotne różnice w stosunku do rozwiązań proponowanych przez rząd i Solidarność. Otóż PO, proponując „minimalne oskładkowanie” umów cywilnoprawnych, nie ruszyła praktycznie zarobków ludzi z „branży”... rad nadzorczych. Tymczasem to tam zarabia się naprawdę bajońskie sumy w ramach umów cywilnoprawnych. Nie trzeba większej wyobraźni, by zrozumieć, dlaczego PO nie chce się narażać najbogatszej części swojego elektoratu – mogłaby stracić życzliwość naprawdę wpływowych w Polsce środowisk. A przecież większość rad nadzorczych, jak kraj długi i szeroki, obsiedli ludzie PO.

Osobną kwestią jest to, że problemów ze śmieciowymi umowami nie rozwiąże się przez samo oskładkowanie. Pracownicy zatrudnieni na tego rodzaju umowach mają też o wiele głębiej sięgające problemy: nie podlegają sądom pracy w razie konfliktu z pracodawcą, a w wypadku egzekucji komorniczej mogą stracić całą pensję nawet jeśli są jedynymi żywicielami nawet wielodzietnej rodziny, ich sprawami nie może także zająć się Państwowa Inspekcja Pracy. Dlatego pracujący na budowach robotnicy, zatrudnieni na „śmieciówkach”, są w sytuacji niemal beznadziejnej, gdy dojdzie do wypadku. Tym bardziej że często pracują bez zabezpieczenia i o wiele trudniej mogą wywalczyć odszkodowanie. Tego rodzaju problemy społeczne, związane z umowami śmieciowymi, podnoszone przez Solidarność i opozycję, są jednak mało ważne dla rządu.
 
Autor jest dziennikarzem „Nowego Obywatela”

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Wołodźko