Jak napisał anonimowy internauta pod fotografią przedstawiającą ślad pozostały na ścianie po zdarciu z niej przez hołotę „Kotwicy”, znaku Polski Walczącej: „Pewne symbole są bardziej przejmujące, gdy zostaje po nich tylko ślad.” To prawda, ale nie wolno nam dopuścić, by po wolnej Polsce pozostały nam tylko ślady, które i tak skazane są przez antypolską władzę na likwidację tak samo, jak jej suwerenność.
Z wystąpienia prezesa Instytutu Pamięci Narodowej przeciw ohydnemu ekscesowi, jakim było zdarcie Kotwicy i tablic upamiętniających leśników walczących z okupantem niemieckim, sowieckim, a po 1944 komunistycznym, dowiedzieliśmy się, że nie jest to bynajmniej przypadek odosobniony, bo np. na Pomorzu zacierane są inne ślady wielkości Polski, czyli działalności śp. Lecha Kaczyńskiego, nie tylko poległego jako Prezydent RP podczas pełnienia misji państwowej, ale uprzednio związanego z Pomorzem właśnie jako wieloletni wykładowca Uniwersytetu Gdańskiego, jeden z twórców „Solidarności” i faktycznie kierujący nią w czasie stanu wojennego. I nie jest to żaden przypadek – gdziekolwiek partia antypolska dochodzi do władzy, natychmiast niszczy symbole suwerenności i godności Polski, jak to zrobił osobnik kalający miano prezydenta polskiej stolicy, którymi byli przed nim tacy wielcy jak Stefan Starzyński, czy Lech Kaczyński właśnie, którego imię ten mały człowieczek odebrał ulicy w centrum Warszawy, przywracając jej nazwę ku czci tzw. „Armii Ludowej”, bandyckiej bojówki polskich komunistów na służbie Sowietów.
Gorzej, że jest to tylko zewnętrzny przejaw prawdziwych intencji obecnej władzy, która w zadziwiającym tempie zabrała się za demontaż filarów państwa polskiego. Jeszcze gorzej, że okazaliśmy się na to nieprzygotowani, mimo że przeciwnik od lat nie ukrywał swoich intencji, a gdy był u władzy realizował je w postaci tzw. „resetu”, redukującym Polskę do roli niemiecko-rosyjskiego kondominium, jak to ujął Jarosław Kaczyński. Nie udało im się do końca mimo dwu kadencji rządów, teraz muszą się śpieszyć, bo ich główni protektorzy sami zmagają się z problemami – Rosja zużywa wszystkie niemal siły na nieudany jak dotąd podbój Ukrainy, kolaborujące z nią uprzednio Niemcy muszą udawać Ukrainy sojusznika a dodatkowo marnieją w oczach po odcięciu rosyjskiej pępowiny gazowej, a dotąd bezkarnie przez Berlin manipulowana Unia Europejska sama zmaga się z budzącym się w całej Europie buntem „zwykłych ludzi” mających dość wyrzeczeń na rzecz wyższej kasty w imię ideologicznych bajęd religii globalnego ocieplenia.
Więc Tusk i jego klika muszą się śpieszyć, bo może naraz zabraknąć obrońców ich bandyckich metod i wtedy zajrzy im w oczy widmo wylądowania na ławie oskarżonych przed sądem nie składającym się ze swoich kolesiów. Dokonują więc nie żadnego „pełzającego”, a szybkiego i realnego zamachu stanu, zaś reakcja naszej strony jest zdecydowanie niewystarczająca. Stosowanie metod demokratycznych – sprzeciwy w Sejmie, veta prezydenta, postanowienia Trybunału Konstytucyjnego jak widać w ogóle nie działają, co więcej, w jakiś sposób legalizują brutalne działania rządzących, no bo skoro opozycja uczestniczy w obradach parlamentu, a głowa państwa nie ogłasza stanu alarmu wobec oczywistego bezprawia, to znaczy, że demokracja działa w najlepsze, a potem równie demokratycznie i bez sprzeciwu UE zdelegalizuje się PiS, a prezydenta „zwolni” przed upływem kadencji na mocy niekonstytucyjnego referendum.
Dokładnie taki plan działań Tuska punkt po punkcie przedstawił przekonująco znany publicysta Stanisław Janecki, a dołożył Bronisław Wildstein, konstatując, że tym razem nikt w obronie praworządności w Polsce palcem nie kiwnie, gdyż światowa oligarchia uznała ją za świetne laboratorium do przetestowania sposobów „w imię demokracji” wzięcia za mordę usiłujących się buntować przeciw jej roszczeniom zwykłym ludziom w różnych krajach. Fakt, że na te ostrzeżenia przenikliwych analityków nie słyszymy rzeczowej odpowiedzi przywódców opozycji nie napawa optymizmem. W sytuacjach nadzwyczajnych, a z taką mamy do czynienia, potrzebne są i nadzwyczajne działania, a najbardziej nawet masowe demonstracje takimi nie są, co pokazały potężne manifestacje „żółtych kamizelek” we Francji, brutalnie spacyfikowane na oczach milczącej UE. Nie mnie podpowiadać strategię stronnictwom patriotycznym, ale pozostawanie w tej sytuacji w bezprawnym Sejmie uchwalającym bezprawne uchwały będące wstępem do bezprawnych działań jest według mnie poważnym błędem, a może okazać się równie tragicznym jak uczestnictwo w obradach Sejmu, który oficjalnie zatwierdził rozbiory Polski. Jeśli oni tak się śpieszą, to znaczy że wiedzą, iż czasu mają niedużo i właśnie teraz trzeba im stawić zdecydowany opór na wszelkich możliwych polach, ze strajkiem generalnym i kampanią powszechnego obywatelskiego nieposłuszeństwa włącznie. Tym bardziej w sytuacji rosnącego zagrożenia wskutek rozwoju sytuacji wojennej na Ukrainie.
A trzeba pamiętać, że plany obecnej ekipy osłabiania zdolności obronnych Polski poprzez rezygnację lub „renegocjowanie” kontraktów zbrojeniowych mających skokowo ją poprawić, mogą prowadzić do urzeczywistnienia osławionej doktryny oparcia „obrony” kraju na linii Wisły, wszak przez „fachowców” PO opracowanej i zatwierdzonej, zaś mimo zmiany sytuacji międzynarodowej ani Moskwa ani Berlin swoich planów wobec Polski nie zmieniły. Putin wyłożył je wprost w ultimatum wobec NATO w grudniu 2021 r., a więc na dwa miesiące przed atakiem na Ukrainę: wycofanie z terenów byłych sowieckich republik i państw wasalnych jak Polska wszelkich poważnych struktur zbrojeniowych i oddanie ich na powrót do „strefy wpływów Moskwy”, oczywiście wspólnie z Niemcami. W wyniku wojny ta współpraca nieco się skomplikowała, ale przecież nikt z niej nie zrezygnował: w Niemczech pisano niedawno o Rosji jako „sąsiedzie”, choć nigdzie z nią nie graniczą… na razie. Ale krążyły już wszak pogłoski o dogadaniu się Moskwy o przekazaniu Bundesrepublice Okręgu Królewieckiego, co pozwoliłoby na znacznie łatwiejsze obchodzenie ustanawianych wobec Rosji sankcji.
Interesujący jest też niedawny rzekomy przeciek do prasy niemieckiej o planach ministerstwa obrony zaniepokojonego rozwojem wojny na Ukrainie, zagrażającej ponoć i Niemcom – trzeba się zbroić i szykować do walki, no przecież nie na własnych granicach, ale jak najdalej od nich. Co oznacza, że gdy wojska rosyjskie nie daj Bóg doszłyby do Wisły, z drugiej strony nadciągnie nad nią wezwany na pomoc przez rząd Tuska sojuszniczy Wehrmacht, pardon – Bundeswehra. Potem wszyscy się jakoś dogadają o dobrosąsiedztwie, tylko Polski już nie będzie…
To nie defetyzm ani nawet pesymizm – prawdziwy optymista gotów jest i na niepomyślny obrót spraw, ale potrafi go zawczasu przewidzieć i przygotować się do przeciwdziałania. Z historii wiemy, że nawet wydarzenia o skali geopolitycznej mogą zostać wywołane przez absolutnie nieprzewidywalne czynniki, jak wybuch wojny światowej wskutek zabójstwa jakiegoś tam arcyksięcia, więc i ogólnie ponure perspektywy w polityce światowej mogą się nawet wręcz gwałtownie odmienić, jeśli wygra Trump, wygra europejska prawica, ale my musimy być przygotowani na wszystko i liczyć przede wszystkim na samych siebie. A chociaż warto sobie przyszykować zapas sprayu do zdobienia Kotwicą Polski Walczącej gmachów chwilowo okupowanych przez totalitarystów, to nie może to być jedyny środek do walki z bezprawiem!