Jak wynika z komunikatu ABW: „Zatrzymany mężczyzna pracował w Wydziale Archiwalnym Ksiąg Stanu Cywilnego w Archiwum Urzędu Stanu Cywilnego m.st. Warszawy”.
Oznacza to, że posiadał m.in. dostęp do baz danych ewidencji PESEL oraz innych informacji, które mogły być używane przez rosyjski wywiad do typowania danych używanych przy operacjach wywiadowczych państwa prowadzącego w tej chwili wojnę przeciwko Ukrainie. Zdrajca zidentyfikowany i zatrzymany został mniej więcej w tym samym czasie, kiedy wydalono z Polski 45 pracowników rosyjskiego wywiadu, którzy korzystali z przykrywki dyplomatycznej. Była to jedna z największych tego typu ekspulsji w historii Polski. Jak dowiedzieliśmy się z ubiegłotygodniowej publikacji portalu tvn24, aresztowany Tomasz L. był również w 2006 roku członkiem Komisji Likwidacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych. To bardzo ciekawa informacja z kilku różnych powodów.
Z całą pewnością to kolejna nominacja dokonana w różnych sferach życia publicznego przez Radosława Sikorskiego, która w kontekście polityki wschodniej jest dla dzisiejszego europosła Platformy kłopotliwa. Sikorski na przestrzeni lat odpowiadał m.in. za wysłanie do Moskwy Tomasza Turowskiego, wieloletniego nielegała komunistycznych służb, swoim głównym współpracownikiem w MSZ uczynił Jarosława Bratkiewicza, absolwenta MGIMO – kuźni kadr rosyjskiej dyplomacji i wywiadu, a sam przez lata prowadził wieloletnią politykę resetu z putinowską Rosją. Dziś, kiedy polski kontrwywiad odnosi kolejne sukcesy i ujawnia kulisy agenturalnej działalności urzędnika warszawskiego magistratu, Sikorski próbuje przekonać, że z jego nominacją sprzed lat do składu komisji likwidacyjnej nie miał nic wspólnego. Mówi to, pomimo że jego własnoręczny podpis widnieje pod nominacją z roku 2006. Jednocześnie z próbą zaprzeczenia własnej odpowiedzialności, Sikorski próbuje obarczać odpowiedzialnością za rzekomo prorosyjskie działania tych, którzy dla usunięcia rosyjskich wpływów z polskiej przestrzeni bezpieczeństwa uczynili najwięcej w całej 30-letniej historii Polski po roku 1989, nazywając proces likwidacji WSI przeprowadzonym „skandalicznie” oraz rzekomo w interesie Rosji. To kłamliwa opowieść. Nie tylko jest sprzeczna z tym, jak ten proces oceniali nasi sojusznicy w NATO – warto przy tej okazji zacytować analizę sprzed lat opublikowaną na łamach agencji analitycznej Stratfor zwanej „cieniem CIA”. Jej szef pisał wówczas, że publikacja raportu z likwidacji WSI była posunięciem, które „podważa całą strukturę WSI i cały jej były personel, zapewniając, że zarówno one, jak i osoby z nimi związane nigdy się nie odbudują” i tym samym ograniczą na zawsze to narzędzie kontroli Polski przez Rosję.
Przede wszystkim jednak opowieść o rzekomej prorosyjskości zarówno likwidatorów WSI, jak i całego procesu likwidowania rosyjskich wpływów w Polsce jako rzekomego działania prorosyjskiego, samo jest elementem przewrotnej strategii, którą zbudowali ludzie Rosji w Polsce. Mówili o tym w zachowanych archiwach sądowych tzw. afery marszałkowej jej sprawcy – ludzie Rosji w WSI: Leszek Tobiasz i Aleksander Lichocki. Padają tam ich słowa m.in. o tym, że wśród 14 członków komisji likwidacyjnej czworo z nich to ich ludzie. Dodają, że jeden z nich pracował w przeszłości w Moskwie, a skoro tak, to można wykorzystać ten fakt przeciwko likwidatorom do tego, żeby przyprawić im gębę agentów Rosji. Ten sposób myślenia przez lata orbitował na obrzeżach publicznej debaty w Polsce, ale wraz z wybuchem wojny Rosji z Ukrainą wkroczył na salony.
Stało się to za sprawą partii, która przez całe lata prowadziła politykę strategicznego porozumienia z rządzącymi Rosją ludźmi KGB. Dziś z kolei na podstawie kłamstw ludzi Moskwy z WSI o własne grzechy oskarżają tych, którzy rosyjską agenturę w Polsce tępią i dostarczają w bezprecedensowych ilościach na wojnę broń po to, żeby z Rosją walczyć.