Oto grupa sędziów, wśród których znajduje się powołany przez totalitarną, zbrodniczą juntę były funkcjonariusz komunistycznej bezpieki. Ma on czelność twierdzić, że sędziowie powołani w demokratycznym państwie przez demokratyczny parlament i demokratycznie wybranego prezydenta są powołani w sposób niepraworządny.
Dyskusja na temat reformy wymiaru sprawiedliwości staje się z każdym tygodniem coraz bardziej groteskowa. List 30 sędziów Sądu Najwyższego, którzy unieśli się swoją praworządnością i w swojej bezwzględnej nieustępliwości, w obliczu zasad prawa i zasad sprawiedliwości swoiście rozumianej, powiedzieli: basta. Nie będziemy orzekać w składach, w których zasiądą sędziowie powołani przez pisowski reżim.
Sędziowie w swojej nieustępliwości pamiętali jednak, że rok temu ich koledzy, którzy tak samo unieśli się w sądach niższego rzędu, uznani zostali przez swoich przełożonych za sędziów rezygnujących z urzędu. A co za tym idzie, z uposażenia, emerytury oraz – co chyba najważniejsze w kontekście znanych spraw, kiełbasy, spodni czy zawieruszonych na ladzie 50 złotych – również immunitetu. Trzydziestu wspaniałych dołączyło więc do swojego oświadczenia zdanie mniejszym drukiem, że ich rezygnacja z orzekania z tą konkretną grupą sędziów nie oznacza rezygnacji z orzekania w ogóle. Zachowali się więc jak policjanci, którzy złożyliby oświadczenie, że nie będą jeździć z interwencjami do zakapiorów z najbardziej niebezpiecznej dzielnicy w mieście, ale z pracy tak w ogóle nie rezygnują, a tym bardziej z policyjnej emerytury, odznaki i służbowej broni. Sędziowie świetnie bowiem wiedzieli, co zrobi każdy, kto choć trochę orientuje się w tej sądowo-politycznej wojnie na noże. A sędziowie Sądu Najwyższego, zwłaszcza ci powołani po 2018 roku, orientują się doskonale, chcąc nie chcąc są bowiem na pierwszym froncie tej wojny. Dlatego wniosek, który do prezes Manowskiej złożył sędzia Czubik, jest o tyle oczywisty, co spodziewany, przynajmniej przez samych sędziów unoszących się swoją praworządnością. Ci bowiem uważają, że sędziowie powołani przez Krajową Radę Sądownictwa, przekształconą zgodnie z ustawami przyjętymi przez Sejm, podpisanymi przez Prezydenta i niezakwestionowanymi przez Trybunał Konstytucyjny, sędziami nie są.
Za podstawę prawną do takiego stwierdzenia uznają orzeczenia międzynarodowych sądów i sądów niższego rzędu, które nie mają w swoich kompetencjach orzekania o zgodności bądź niezgodności z prawem ustaw przyjmowanych w Polsce. Taką kompetencję ma wyłącznie Trybunał Konstytucyjny. Dopóki więc TK nie zakwestionuje legalności ustawy – ta obowiązuje. To zasada domniemania konstytucyjności, którą znają wszyscy sędziowie. Również 30 sędziów, walczących jak lwy o to, aby Sąd Najwyższy ponownie mógł stać się miejscem, w którym między jedną a drugą rozmową telefoniczną o tajskich tancerkach można było przekonywać kolegę z Naczelnego Sądu Administracyjnego do zmiany treści wniosku kasacyjnego, bo ten napisany w sprawie interesującej kolegę jest do uwalenia. Trzydziestka sędziów wie to tym bardziej, że traktowany przez tę grupę niczym Sąd Ostateczny Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej stwierdził, że „ogół jednostek nie jest i nigdy nie był uprawniony do podważenia powołania sędziego”. Co ciekawe, takie właśnie zdanie znalazło się w stanowisku TSUE dotyczącym sprawy sędziego… Józefa Iwulskiego. Sędziego kapitana Józefa Iwulskiego, bo taki stopień widnieje w jego aktach wytworzonych przez wojskową bezpiekę zorganizowanej grupy przestępczej o charakterze zbrojnym, jak swego czasu sądownie nazwani zostali wprowadzający stan wojenny przełożeni kapitana Iwulskiego. Kapitan Iwulski bowiem sam jest również sygnatariuszem tego kuriozalnego oświadczenia. To fundamentalny sygnał, bo logika tej sytuacji jest następująca. Oto grupa sędziów, wśród których znajduje się powołany przez totalitarną zbrodniczą juntę były funkcjonariusz komunistycznej bezpieki, ma czelność twierdzić, że sędziowie powołani w demokratycznym państwie przez demokratyczny parlament i demokratycznie wybranego prezydenta są powołani w sposób niepraworządny.
Praworządnie za to powołany jest kapitan Iwulski, który w stanie wojennym skazał na trzy lata więzienia 20-latka za to, że ten za pomocą bibuły i kartek z zeszytu wykonał ulotkę, w której żądał wprowadzenia w Polsce „demokracji” i „wolności”. To żaden paradoks. To sedno i sens walki o utrzymanie jednej z najważniejszych zasad postkomunizmu.
Praworządność polega na tym, że 40 lat po komunistycznej zbrodni sądowej IPN nie ma prawa oskarżyć Iwulskiego o tę zbrodnię i postawić go przed sądem. Bo Iwulskiego chroni immunitet. I tytuł prawdziwie praworządnego sędziego.