Telewizja przypomniała niedawno znany film sensacyjny z roku 1997 „Air Force One”. Oglądanie go w roku 2013 jest czynnością nader pouczającą.
Trudno o lepszy obraz dystansu przebytego przez świat, a zwłaszcza Stany Zjednoczone, w ciągu 16 lat. Dystansu mniej więcej takiego jak między Harrisonem Fordem i Eddiem Murphy.
W filmie samolot prezydencki zostaje porwany w drodze powrotnej z Moskwy przez grupę rosyjskich nacjonalistów, żądających uwolnienia z więzienia swojego przywódcy, generała Radka, który chce odbudować Związek Radziecki.
Amerykański prezydent Marshall (nieprzypadkowo nazwisko znaczy „szeryf”) nie tylko podejmuje samotną walkę z napastnikami na pokładzie samolotu, ale też pozostając wierny dewizie, że „rząd USA nie negocjuje z terrorystami”, zmusza do działania apatycznego i uzależnionego od siebie prezydenta Rosji.
Dziś taki obraz byłby do zrealizowania wyłącznie w konwencji komediowej. Zapewne samolot prezydencki zyskał sporo nowych gadżetów zwiększających jego bezpieczeństwo, a i przedostanie się na pokład napastników byłoby trudniejsze. J
ednak trudno mi sobie wyobrazić czarnoskórego prezydenta walczącego wręcz w trzewiach samolotu czy wiceprezydenta nieuginającego się przed terrorystami, wreszcie potulnie działającego szefa Rosji na polecenie przyjaciela z Białego Domu.
Tym bardziej że w Rosji rządzi dziś kolega generała Radka z KGB, który władzę uzyskał wprawdzie nie w drodze przewrotu, lecz za pomocą kartki wyborczej, ale energicznie odbudowuje utracone imperium. Na telefony z Waszyngtonu odpowiedziałby kategorycznie, że nie ma nic wspólnego z porywaczami, a prezydent najprawdopodobniej porwał się sam, żeby poprawić sondaże wyborcze jego partii.
W dodatku przed twórcami takiego filmu pojawiłaby się spora trudność w wymyśleniu, kto właściwie porwał „Air Foirce One”? Z Chinami i Rosją lepiej nie zadzierać, fanatycy islamscy byliby w tej roli niepoprawni politycznie, najprawdopodobniej skończyłoby się na Koreańczykach Północnych albo prawicowych faszystach amerykańskich wspieranych przez wiceprezydenta (katolika!).
Czemu nie iść dalej?
W optymalnym scenariuszu porywaczami okazaliby się Polacy, z brodatym talibem Antonim na czele, stawiający jeden tylko warunek: przeprowadzenie przez Amerykanów śledztwa w sprawie katastrofy lotniczej sprzed paru lat. Problem naturalnie uległby rozwiązaniu dzięki osobistym negocjacjom prezydenta USA z prezydentem Rosji (granym ze względu na podobieństwo przez Daniela Craiga).
Wszystko zakończyłoby się szczęśliwie, bez przelewu krwi, w zamian za objęcie przez Rosję protektoratu nad nieprzewidywalną Priwislinią.
Co gorsza, niewykluczone, że taki film już się kręci.
Źródło: Gazeta Polska
Marcin Wolski