3 maja - Dzień Konstytucji i 15 listopada święto Wojska Polskiego mają swoje odpowiedniki w kalendarzu liturgicznym. Ten drugi dzień obudowany jest jeszcze relacjami z uroczystości na Jasnej Górze, gdzie i przedtem i potem docierają piesze pielgrzymki, które - choć nieco mniej liczne - wpisały się w polski krajobraz i obyczajowość. 11 listopada, poprzedzony uroczystością Wszystkich Świętych i Dniem Zadusznym (które można określić świętami narodowej pamięci), takiego dodatkowego elementu nie ma. To święto wyłącznie państwowe, narodowe. I może właśnie dlatego, a może dlatego, że jeszcze w II RP wcale nie łączyło ono wszystkich, nie widać jeszcze wspólnych elementów świętowania.
Dzień Niepodległości jest dość mocno sprywatyzowany w formach, ale coraz powszechniejszy, jeśli chodzi o samo świętowanie. Już teraz 11 listopada obchodzi ponad 50 procent Polaków. I bardzo dobrze, bo potrzebujemy wspólnych, ponadwyznaniowych świąt, wspólnego świeckiego świętowania, czegoś, co łączyć będzie ponad religijnymi, ale i politycznymi przekonaniami. Jeśli czegoś brakuje to tylko owej wspólnoty środków. Marsz Niepodległości, z mocnym, radykalnym i obcym wielu Polakom (także tym o konserwatywnych, ale nie narodowych poglądach) przesłaniu nie może trafić do wszystkich, a biegi niepodległości (bardzo dobry pomysł) nie są dla każdego. Warto więc zacząć szukać takiej formy, która jak amerykański Dzień Niepodległości, trafi do wszystkich i będzie rzeczywiście jednoczyć. Oczywiście nie wszystko da się wymyślić, a potem przeszczepić, ale warto szukać takiej właśnie formy.
A zanim do niej dojdzie warto ucieszyć się tym, że wskazana przez piłsudczyków i sanację data obchodów niepodległości, która przed wojną bardzo dzieliła, dziś już łączy. Miejmy nadzieję, że wiele z naszych podziałów też z perspektywy czasu zostanie uznanych za mniej istotne, niż to, co udało się wspólnie zbudować.