Główny wykonawca polskiej wersji resetu relacji z Rosją, dodajmy resetu realizowanego na grubo ponad rok przed resetem Baracka Obamy, od jakiegoś czasu konsekwentnie przedstawia sam siebie jako… głównego architekta antyrosyjskiej polityki w Polsce i co ciekawe, w całej Unii Europejskiej.
Ta polityka tworzenia swoistego alibi względem własnych działań sprzed lat świetnie widoczna była w czasie wystąpienia Tuska w Poczdamie, kiedy stwierdził, że słysząc słowa Ursuli von der Leyen o tym, że trzeba było słuchać Polski, miał poczucie „gorzkiej satysfakcji”. Niepotrzebnie. Tusk powinien potraktować te słowa bezpośrednio i dosłownie. Jako człowiek, który konsekwentnie orientował się na realizację polityki kierowanej z Berlina, w sprawie Rosji powinien słuchać polskich polityków. Głównie tych, którzy pozostawali w opozycji do jego własnej koncepcji budowania relacji „z Rosją taką, jaką ona jest”. Ta koncepcja w świetle dokumentów, jakie tworzył jego własny rząd, jest po prostu szokująca.
Jak wynika z zapisków znajdujących się w materiałach MSZ, spotkanie na marginesie światowego forum ekonomicznego w Davos pomiędzy Tuskiem a Putinem, bezpośrednio po przejęciu władzy w 2007 roku, zaowocowało serią wizyt, jakie w Moskwie odbyli przedstawiciele Polski. Najpierw pojechał tam szef MSZ Radosław Sikorski, a kilka tygodni później premier Tusk. Przed tym pierwszym spotkaniem Departament Wschodni MSZ przygotował dokument odnoszący się do nowej „filozofii stosunków polsko-rosyjskich”. W nim na pierwszej stronie czytamy, że ta nowa filozofia powinna być osadzona w kontekście „charakterystycznego epizodu”, którym było nadanie przez „cara i króla polski”, Aleksandra I, konstytucji Królestwa Polskiego. On to, zdaniem autorów, spowodował, że „car zaskarbił sobie sympatię Polaków”. Dokument, poza fascynacją okresem rozbiorów i postawą cara względem nieistniejącego wówczas państwa polskiego, zawiera również frazy o „wielkiej odpowiedzialności, jaką wziął na siebie Władimir Putin” i że „Polska docenia jego rolę”. W tym samym dokumencie znajduje się punkt, z którego wynika, że Polska zamierza dalej uzależniać się od rosyjskiej ropy i gazu, i że uważa takie działanie za element nie tylko własnej, ale również europejskiej polityki. Po wizycie Sikorskiego, na Kremlu pojawił się Tusk. Wizyta przeszła do historii pod tytułem, jaki nadał swojemu komentarzowi do niej rosyjski „Kommiersant”, a brzmiał on: „Nasz człowiek w Warszawie”. Kilka miesięcy po tym spotkaniu, kiedy Putin zmienił fotel prezydenta na fotel premiera, Donald Tusk wysłał do niego list. Jest on z pewnością jednym z najbardziej kompromitujących i żałosnych dokumentów, jaki wyszedł spod ręki dzisiejszego przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Pisze w nim między innymi, że widział w słowach Putina na Kremlu „uwzględnienie wrażliwości strony polskiej”, że Tusk zamierza „stosunki polsko-rosyjskie osadzić mocniej w kontekście relacji unijno-rosyjskich”, że Polska „jest zainteresowana stabilnymi dostawami rosyjskiej ropy i gazu” oraz że „rozwinięta sieć gazociągów i ropociągów” jest wspólnym mianownikiem dywersyfikacji surowców energetycznych. Tusk pisał te słowa, wiedząc, że Rosja z Niemcami właśnie dopina szczegóły gazociągu Nord Stream, któremu Polska formalnie się przeciwstawiała. Robiła to jednak w sposób, który nie rozwiązywał nawet części problemu, jaki stanowi Nord Stream. Polska chciała, aby Nord Stream zamieniony został na gazociąg Amber, który tylko tym różnił się od NS, że nie miał płynąć po dnie Bałtyku, lecz poprzez państwa bałtyckie i Polskę. Również do Niemiec i również z Rosji. I w tym sensie, tak samo jak Nord Stream, byłby idealnym narzędziem do szantażowania nie tylko Niemiec i ich klientów, ale również Polski. I tak jak Nord Stream umożliwiałby ominięcie Ukrainy. Ten list zawierał również zaproszenie do wizyty Putina w Polsce. Wysłany został w pierwszych dniach czerwca 2008 roku.
Miesiąc później premier Tusk odrzucił amerykańską propozycję budowy w Polsce tarczy antyrakietowej dalekiego zasięgu, a dwa miesiące później Rosja zaatakowała Gruzję, do której w czasie tej agresji poleciał Lech Kaczyński. Trzy miesiące później, jakby nigdy nic się nie stało, do Polski przyjechał z rewizytą Siergiej Ławrow i on z kolei w swoim liście napisał, że Rosja będzie rozmawiać z tymi „odpowiedzialnymi siłami politycznymi w Polsce”, które chcą porozumieć się z Rosją. Jak to porozumienie wyglądało, dowiedzieliśmy się 10 kwietnia 2010 roku.