Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Miłość na campusie

Pierwszą edycję Campusu Polska Przyszłości zdominowały niefortunne wypowiedzi zaproszonych gości, które nie tyle stały się zaczątkiem fermentu intelektualnego po stronie opozycji, ile paliwem dla związanych z PiS mediów na długie miesiące. W tym roku, o czym pisałem w pierwszym poświęconym imprezie tekście, opublikowanym w „Codziennej”, impreza jest przede wszystkim próbą wykreowania nowego układu sił, a może i budowania bliższej współpracy po stronie opozycji. Rafał Trzaskowski kolejny raz próbuje udowodnić Donaldowi Tuskowi, że jako jedyny polityk PO jest w stanie nawiązać z nim walkę polityczną i tym razem udaje mu się to lepiej niż w 2021 r.

Jeszcze kilka tygodni temu trwały zakulisowe próby pozbawienia Trzaskowskiego dotacji od niemieckich instytucji i zniechęcania parlamentarzystów Platformy do uczestnictwa w jego imprezie. Tymczasem w ostatnich dniach każdy polityk PO pojawiający się w mediach o Campusie mówił, i to mówił dobrze, a finalnie wśród jego uczestników nie zabrakło osób z frakcji Tuska, wreszcie pojawił się również sam przewodniczący partii. I o ile rok temu w analogicznej sytuacji większość mediów pełna była zachwytów nad „kradnącym Trzaskowskiemu show” Tuskiem, o tyle w tym roku opinie prezentują się już trochę inaczej.

Rafał Jednoczyciel: cel doraźny i dalekosiężny

We wtorkowym artykule zwracałem uwagę na obecność na imprezie polityków Polski 2050, PSL i Porozumienia, zastanawiając się, czy lewicowo ukierunkowany Trzaskowski za plecami kolegów z PO nie próbuje stać się akuszerem przyszłej, alternatywnej wobec Platformy centroprawicowej listy wyborczej. Co ciekawe, komentatorzy mediów bliższych obozowi liberalnemu w żaden sposób nie zauważyli tego wątku, ponieważ jednak warto na sprawy patrzeć pod różnym kątem, odnotujmy, że dla nich z kolei Rafał Trzaskowski podejmuje te jednoczące działania jako przygotowanie pod stworzenie sobie szerszego niż Platforma politycznego zaplecza na wybory prezydenckie 2025. Jest to oczywiście możliwe, choć – i tu wracam już do własnych przemyśleń – również może być to trudne.

Dla ważnych lub aspirujących do takiej roli ugrupowań politycznych niewystawienie kandydata w pierwszej turze wyborów prezydenckich jest działaniem samobójczym, a przynajmniej wysoce szkodliwym. Nośna kampania promuje przecież nie tylko jednego człowieka, lecz także jego zaplecze, a przy tym dzieje się to właśnie przez pryzmat przebojowej, przynajmniej w teorii, promocji najbardziej obiecującego przedstawiciela stronnictwa. I Polska 2050, i PSL dysponują liderami mającymi swoje ambicje i nie wiem, czy w 2025 r. będą skłonne całkowicie z nich zrezygnować. Zwłaszcza jeśli po drodze dzisiejsza opozycja stanie się rządem, co pociągnie za sobą nieuchronne napięcia i kolejne potyczki o zachowanie podmiotowości słabszych partnerów. Niewystartowanie Hołowni czy Kosiniaka-Kamysza (lub innego polityka PSL) byłoby uznaniem ze strony tych partii, że czas ich samodzielnej obecności w polityce się skończył.

Żądza zemsty w wilczych oczach

Donald Tusk został przez Rafała Trzaskowskiego potraktowany w sposób niejednoznaczny, a de facto poniżający. Wiemy doskonale, że w polityce czy dyplomacji każde spóźnienie ma bardzo wielki ciężar symboliczny. Tego typu informacje śledzone są zawsze z zapartym tchem, tak jak ostatnio, gdy na spotkanie z Putinem celowo spóźnił się prezydent Turcji. Oczywiście nie porównuję tu żadnego z czwórki polityków, niemniej fakt, że wystąpienie Tuska zaczęło się kilkadziesiąt minut po zaplanowanym czasie, a wszystko z racji nadprogramowej konferansjerki gospodarza, należy potraktować jako dość obcesowe wskazanie mu miejsca w szeregu czy raczej na scenie. Przewodniczący był tu gościem, ważnym, ale jednak gościem, który musiał czekać na swoją kolej.

W samym wystąpieniu Tuska nie usłyszeliśmy zbyt wielu nowych akcentów, bardziej udana była próba wzniesienia się na wyższy poziom bezczelności. Tusk po raz kolejny odwoływał się do retoryki zemsty i przemocy, wzywając do uaktywnienia się „wojowników” (czy chodzi o znanych z innych wystąpień „silnych ludzi” do obsługi „żelaznej miotły”?), obiecując przy tym swoim sympatykom, że zobaczą jeszcze łzy w oczach dzisiejszych rządzących. Tusk, obiecując zemstę i łzy, odwołuje się do mało pamiętanego już dziś, a istotnego moim zdaniem exposé z 2007 r., w którym wszelkie swoje działania podporządkowywał… miłości, według niego najważniejszej rzeczy w polityce.

Jak widzieliśmy przez ostatnie 15 lat i jak widzimy również teraz, nie jest to jednak zdecydowanie miłość z „Listu św. Pawła do Koryntian”. Donald Tusk, mówiący (za Trzaskowskim zresztą) „nigdy pewnie nie zobaczyliśmy i nie zobaczymy łez w oczach dzisiaj rządzących, funkcjonariuszy PiS, ale jestem przekonany, że jeśli wśród was znajdzie się wystarczająco dużo wojowników, to zobaczymy te łzy w ich oczach”, zapomina najwyraźniej, że wiele łez zostało już wylanych przez osoby z kręgu Prawa i Sprawiedliwości i działo się to w kwietniu 2010 r., gdy on sam obściskiwał się z Putinem.

Aborcja ciągnie Platformę ostro w lewo

Inny wątek z wystąpienia Tuska to przywołanie Lecha Wałęsy przez pryzmat słów Danuty Wałęsowej, odbierającej w rocznicę Sierpnia prawo do jej celebrowania zarówno dzisiejszym rządzącym, jak i dzisiejszej Solidarności. „Mamy u władzy ludzi, którzy z głupoty albo z innej motywacji, jak powiedziała dziś Danuta Wałęsa, ukradli Solidarność, zdrajcy, zrobili z Polski gorsze miejsce niż za czasów komuny. Gorzkie słowa, ona naprawdę wie, co mówi, ona naprawdę cierpiała w czasie komunizmu. Jej recenzja, okrutna, twarda, naprawdę jest uzasadniona”. Cóż, goszczący na imprezie Marek Belka czy Dariusz Rosati na pewno się pod słowami byłej pierwszej damy podpiszą.

Ze strony Donalda Tuska padła podczas CPP jedna ważna deklaracja. Jeśli oczywiście lider Platformy nie zmieni kolejny raz zdania, na listy wyborcze w 2023 r. nie trafią ci z jej polityków, którzy nie popierają postulatu aborcji na żądanie do 12. tygodnia ciąży. Kilka kręgosłupów zapewne przy tej okazji pęknie, Platforma jednak pozbywa się kolejnych, już chyba ostatnich piór ze swojego konserwatywnego skrzydła, które w pewnym stopniu poszerzały polityczną i ideową bazę ugrupowania, stanowiąc ofertę dla mniej radykalnych, lecz rozczarowanych praktyką rządzenia wyborców PiS. Tusk znów ciągnie Platformę w lewo, przed czym akurat prezydent Warszawy raczej oponować nie będzie, choć może to się stać początkiem nowych kłopotów.

Obchodzimy właśnie rocznicę napaści Niemiec na Polskę, czego echem w polityce bieżącej jest powrót do tematu reparacji. Spokoju niemieckich finansów część polskich polityków gotowa jest bronić dużo bardziej niż niepodległości, nie sprowadza się to tylko do Platformy, ponieważ naszych sąsiadów ochoczo broni też choćby Maciej Gdula z lewicy (dla którego żądanie pieniędzy za straty jest „cynicznym zarabianiem na wojnie” – warto tę myśl zapamiętać), lecz PO jest tu w pierwszym szeregu. Na CPP Rafał Trzaskowski wymienił Niemców wśród wykluczonych grup społecznych, zagrożonych mową nienawiści ze strony władzy i jej sympatyków.

Pierwsza edycja imprezy była dla PiS wdzięcznym obiektem krytyki, dzięki takim wypowiedziom również CPP 2022, choć z wielu powodów groźniejszy, rządzącym może się przysłużyć. Trzecia edycja wypadnie przecież u progu kampanii wyborczej.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski